niedziela, 27 grudnia 2020

ERIN HUNTER ,,WOJOWNICY: LAS TAJEMNIC''

 


Książkę na język polski przełożyła Katarzyna Krawczyk (wydawnictwo Nowa Baśń) 

Między klanami wciąż rośnie napięcie. Rozejmy są kruche, a sojusznicy szybko mogą stać się przeciwnikami. 

Ogniste Serce jest zdeterminowany, by odkryć tajemnicę śmierci Rudego Ogona, a tym samym udowodnić zdradę Tygrysiego Pazura. Jednak jedna tajemnica szybko prowadzi do drugiej. Niektóre koty mają do ukrycia więcej, niż mogłoby się wydawać...

Tajemnice są na każdym kroku i nie trzeba wiele, by ujrzały światło dzienne. Ogniste Serce martwi się związkiem swojego przyjaciela, Szarej Pręgi, ze Srebrnym Strumieniem, kotką z Klanu Rzeki. Ogniste Serce ma złe przeczucia. 

Ryzyko wojny między klanami rośnie i będzie wzrastać jeszcze bardziej, jeśli Szara Pręga i Srebrny Strumień nie zakończą swoich spotkań, których konsekwencje mogą trwać przez... lata.

,,Las tajemnic'' to trzeci tom serii ,,Wojownicy'' i moim zdaniem jest to na ten moment najlepsza część z serii! Oczywiście nie jest to stałe zdanie, ponieważ nie przeczytałam kolejnych trzech. Ta książka, a zwłaszcza jej ostatnie rozdziały, wywoływały u mnie dużo emocji, choć się tego nie spodziewałam. Zamknęłam ,,Las tajemnic'' z poczuciem smutku i jednocześnie dużą chęcią przeczytania kolejnej części. Moje postanowienie było jednak takie, że skoro czytam dwie serie naraz, to dostaną one równą ilość czasu. Dlatego zamiast po ,,Ciszę przed burzą''' sięgnęłam po ,,Opowieści z Avonlea", czyli opowiadania Lucy Maud Montgomery.

Wracając do ,,Wojowników'' - dowiedziałam się, że seria została wydana przez dwa różne wydawnictwa, a Nowa Baśń, której wydania czytam, zaczęła zmieniać część tłumaczenia, poczynając od ,,Lasu tajemnic''. Z początku ten drugi fakt mnie trochę drażnił, ale przyzwyczaiłam się, choć trochę nie rozumiem zmieniania słowa ,,uzdrowiciel'' na ,,medyk'', czy też ,,łatany'' na ,,łaciaty''.

Za tydzień, jak mówiłam, powiem, czy ,,Opowieści z Avonlea'' są warte czytania i czy seria o Ani Shirley ich potrzebuje. Minęły już święta, a ja nie mogę się doczekać, aż wreszcie zabiorę się za nowe książkowe nabytki: ,,Apollo i boskie próby'', ,,Winter'', ,,Z dala od siebie''... Cóż, na ten moment to by było na tyle, następna recenzja będzie już w 2021 roku.

niedziela, 20 grudnia 2020

LUCY MAUD MONTGOMERY ,,ANIA Z AVONLEA''

 


Książkę na język polski przełożyła Grażyna Szaraniec (wydawnictwo Bellona) 

Żeby pomóc Maryli, Ania rezygnuje z wyjazdu na uniwersytet i podejmuje się pracy nauczycielki w szkole w Avonlea. Dla wszystkich będzie to czas wielu zmian.

Do Avonlea sprowadza się pan Harrison, który bardzo szybko wyrobił sobie opinię zdziwaczałego starego kawalera. Również i dzieci przybyło do tego uroczego zakątka na Wyspie Księcia Edwarda. Podczas gdy w szkole pojawiają się dzieci spoza Avonlea, na Zielonym Wzgórzu Ania i Maryla przygarniają niedawno osierocone bliźnięta. 

Życie Ani nigdy nie jest proste i przewidywalne, a spokojną rutynę zawsze przerwie jakaś heca. A co z relacją Ani i Gilberta? Stali się dobrymi przyjaciółmi, jednak Gilbert zdaje się patrzeć na Anię w trochę inny sposób.

Zaraz na wstępie chcę trochę przeprosić, czy też wyjaśnić brak recenzji w zeszłym tygodniu i jakichkolwiek innych postów. Od dłuższego czasu nie jestem w stanie wytrzymać siedzenie przy komputerze nawet podczas zdalnego nauczania, nie mówiąc już o dodatkowych pracach. I może napisałabym tę recenzję mimo wszystko, ale nie skończyłam czytać ,,Ani z Avonlea'', którą recenzuję dopiero dzisiaj. 

Być może moje wrażenia zdążyły się trochę zatrzeć, jednak wiem, że przyjemnie czytało się drugą część rudowłosej dziewczynki, która jest już właściwie kobietą. Była to lekka i spokojna lektura, która pozwalała poznać wielu nowych bohaterów mieszkających w Avonlea. Naprawdę nie jestem w stanie opisać książki inaczej niż miła.. Już jak czytałam ,,Anię z Avonlea'', oglądałam również Netflixowy serial ,,Ania, nie Anna'', utrzymany w całkiem innym klimacie. Swoją drogą jest on moim zdaniem świetny, choć jeszcze muszę zacząć trzeci, ostatni sezon. 

Za tydzień postaram się napisać recenzję trzeciego tomu ,,Wojowników'', czyli ,,Las Tajemnic'', a potem ,,Opowieści z Avonlea''. Nigdy nie czytałam tej ostatniej książki, będzie to mój pierwszy raz. Są to krótkie opowiadania Lucy Maud Montgomery, które rzekomo mają być poświęcone mieszkańcom Avonlea. Jak będzie? Zobaczymy, jednak do tego czasu jeszcze trochę. 

                                                                                                                               Miłego czytania

niedziela, 6 grudnia 2020

ERIN HUNTER ,,WOJOWNICY: OGIEŃ I LÓD"

 


Książkę na język polski przełożyła Katarzyna Krawczyk 

Ogniste Serce właśnie został pełnoprawnym wojownikiem Klanu Pioruna, jednak nie spodziewał się, że kolejne wyzwania nadejdą tak prędko. 

Nadchodzi pora nagich drzew, a z nią śnieg i mniejsze zasoby pożywienia.

Ogniste Serce i Szara Pręga dostają za zadanie nie tylko odnalezienie Klanu Wiatru i sprowadzenie go do domu, ale także wyszkolenie dwóch nowych wojowników Klanu Pioruna.

Napięcie między Klanem Pioruna a Klanem Cienia i Klanem Rzeki rośnie z każdym dniem, grożąc otwartą wojną. Co gorsza, Ogniste Serce znowu czuje się wyrzutkiem we własnym klanie. Pomimo swoich dokonań wciąż ma przylepioną łatkę ,,domowego kociaka". W dodatku sprawa Tygrysiego Pazura nie została rozwiązana, a opowieść Kruczej Łapy zaczyna brzmieć bardziej niż wątpliwie. Jednak najgorsza dla Ognistego Serca jest świadomość, że jego przyjaciel coś ukrywa...

Po lekturze pierwszego tomu miałam odczucie ,,liczyłam na coś lepszego''. Po lekturze drugiego tomu czuję ,,To było świetne! Chcę więcej!''. ,,Ogień i Lód'' zdecydowanie rozwiał moje wątpliwości, czy chcę brnąć w tę serię. Czytało mi się naprawdę lekko, już nie czułam dezorientacji mnogością podobnych imion i ilością wątków, których było tu więcej niż w pierwszej części. Cały czas działo się coś ciekawego, wobec czego nie nudziłam się. W tym tomie Ogniste Serce (wcześniej Ognista Łapa i Rdzawy) nie był już najważniejszy, a inne koty również miały swoje wątki, a przynajmniej jeden, ważny dla rudego wojownika. Szara Pręga od czasu zaostrzenia się konfliktu z Klanem Rzeki zaczyna zachowywać się dziwnie, jednak ja od początku czułam, co tu się kroi. 

Tak, drugi tom zdecydowanie był lepszy niż pierwszy. Tak jak czułam, ,,Ucieczka w dzicz'' była po prostu długim wprowadzeniem. To trochę jak pilotowe odcinki na Netflixie, które trwają godzinę, a normalne już są o połowę krótsze. Tak było z tymi książkami: pierwsza strasznie się dłużyła, a druga mignęła z prędkością światła. ,,Las tajemnic'', czyli trzecią część Wojowników, przeczytam jednak dopiero po skończeniu ,,Ani z Avonlea''. Mam nadzieję, że skończę ją do następnej niedzieli, ponieważ przez zdalne nauczanie ledwo mam czas na cokolwiek. Niby jest to wyłącznie siedzenie w domu, ale patrzenie w ekran komputera męczy oczy bardziej, niż może się wydawać, a w dodatku trzeba jeszcze uczyć się do sprawdzianów i odrabiać stosy prac domowych. Także nie wiem, czy recenzja pojawi się za tydzień, ale miejmy nadzieję, że tak.

                                                                                                                          Miłego czytania

niedziela, 29 listopada 2020

LUCY MAUD MONTGOMERY ,,ANIA Z ZIELONEGO WZGÓRZA''

 


Książkę na język polski przełożyła Grażyna Szaraniec (wydawnictwo Bellona)

W życiu starego rodzeństwa Cuthbertów zachodzi wielka zmiana, która dziwi wszystkich mieszkańców Avonlea. Maryla i Mateusz zamierzają przygarnąć pod swój dach chłopca z sierocińca. Nikt jednak nie mógł przewidzieć, że na stacji kolejowej będzie czekać... dziewczynka. Mała rudowłosa Ania Shirley o rozmarzonych oczach, kochająca kwiecisty język i wszystko co romantyczne oraz piękne. Ania wreszcie zyskuje szansę na lepsze, szczęśliwe życie. 

Na Zielonym Wzgórzu zaczyna panować chaos, jednak czemu odrobina szaleństwa i kolorów ma być zła?

Jedni Anię lubią, drudzy jej nienawidzą. Ja niestety nie rozumiem, jak można jej nie kochać, jednak każdy ma swój gust. Ostatni i zarazem pierwszy raz czytałam ,,Anię'', gdy byłam w czwartej klasie. To było dawno temu, więc moje podejście do książki zmieniło się. Po pierwsze, nie była to już lektura, którą musiałam przeczytać. Nie żebym wówczas była wielce niezadowolona z tego faktu, bo książka spodobała mi się na tyle, że chciałam czytać kolejne części, a później inne książki Montgomery. Drugi powód to to, że po prostu jestem już starsza. Wspominałam, że tym razem nie musiałam wszystkiego analizować? To tak umila czytanie...

Jako jeszcze tak naprawdę dziecko podczas czytania widziałam tylko zabawne przygody dziewczynki, w której często widziałam siebie. Teraz zaś dostrzegałam wiele ważnych wypowiedzi Ani, widziałam, jak z wiekiem się zmienia i powoli wyrasta z tego swojego roztargnienia. Nie zmieniło się to, że śmiałam się z jej wyczynów i płakałam na koniec. 

Czytałam kilka lat temu wszystkie pozostałe przygody Ani, a potem jej dzieci. Czytałam prequele innych autorów, które nie do końca przypadły mi do gustu, wykluczając się ze znanymi charakterami i historią postaci. Mam też dodatek, którego jeszcze nie przeczytałam! Nic jednak nie może równać się z pierwszymi przygodami Ani nie Andzi, czy też ,,Ani nie Anny'', jak brzmi tytuł serialu, który zdobył spory rozgłos. Więcej osób chyba kojarzy właśnie ten serial, którego sama jeszcze nie oglądałam. Widziałam urywki, w których historia zmieniła się znacząco. 

Być może niektórzy w szkołach musieli czytać ,,Anię z Zielonego Wzgórza'', przez co do dziś źle ją wspominają. Są jednak książki, do których warto wrócić i dać im drugą szansę. Czasem jednak trzeba lat, żeby się przemóc. Ludzie na przykład mówią mi, że kiedyś sama będę chciała wrócić do ,,Pana Tadeusza''. Cóż, przekonamy się za wiele lat, czy wciąż będę chciała spalić Tadzia na stosie. 

Zabieranie się za wiele serii naraz chyba nie jest mądrym pomysłem... Teraz czytam i ,,Anię'' i ,,Wojowników'' i jeszcze teraz doszły nowiutkie książki, do których aż rwie się, żeby je przeczytać. Na razie ćwiczę wolną wolę i tylko je wącham. Przyznać się, kto nigdy nie wąchał kartek nowej książki! Zgaduję, że za tydzień pojawi się recenzja drugiego tomu ,,Wojowników'', czyli ,,Ogień i Lód''. Wszyscy się dowiemy, czy zamierzam dalej brnąć przez ten koci las, czy jednak wolę dwunożne klimaty.

                                                                                                                                          Miłego czytania

niedziela, 22 listopada 2020

ERIN HUNTER ,,WOJOWNICY: UCIECZKA W DZICZ''

 


Książkę na język polski przełożyła Katarzyna Krawczyk 

Od wieków las podzielony był między cztery klany wedle praw ustanowionych przez przodków. Dzielni koci wojownicy przestrzegali kodeksu i trzymali się swoich terenów.

Błękitna Gwiazda, przywódczyni Klanu Pioruna, zaniepokojona jest przepowiednią, którą zesłał jej Klan Gwiazdy. Tylko ogień ocali jej klan. Jednak ogień sieje tylko zniszczenie. I przed czym mógłby ich obronić? Przecież klan pełen jest dzielnych wojowników! Mimo wszystko nie wolno lekceważyć przepowiedni...

Rdzawy to kociak, który żyje pod kloszem Dwunożnych, dostając pozbawione smaku jedzenie i nosząc uciskającą szyję obrożę z hałasującym dzwoneczkiem. Jednak kociak o rudej sierści czuje w sobie pierwotny, dziki zew. Jedna krótka wycieczka na skraj lasu zmienia jego życie. A właściwie może to zrobić. Jeśli Rdzawy podejmie decyzję, dołączy do Klanu Pioruna. Zmieni się nie tylko jego imię. To będzie nowe życie. Pytanie tylko, czy warto uciekać w dzicz?

 ,,Ucieczka w dzicz'' to pierwszy tom serii napisanej przez Kate Cary pod pseudonimem Erin Hunter. Już chyba dwa lata temu zauważyłam, że w mojej ówczesnej szkole panuje szał na tę serię wśród klasy niżej. Pomyślałam sobie ,,czemu nie''? Niestety książki w bibliotece były okupywane. I wreszcie nadszedł mój czas. 

Nie jestem całkowicie pewna, ale wydaje mi się, że dość często czytałam, że pierwsza część jest właściwie bardziej wprowadzająca. I zdecydowanie się z tym zgadzam. Pierwsza połowa strasznie się ciągnęła, opisując całe szkolenie Ognistej Łapy (kiedyś Rdzawego) na wojownika. Było to dla mnie dość nudne... Czytałam rozdział co kilka dni, aż wreszcie zaczęło dziać się coś ciekawego, zgodnego z oficjalnym opisem. Wówczas wszystko poszło z górki. 

W moim odczuciu na ten moment książka jest skierowana przede wszystkim do tych młodszych, którzy mają tak po 10-13 lat. Przyznam też od razu, że motyw zwierząt jako głównych bohaterów nie przyciągał mnie na początku zbyt mocno. W życiu przeczytałam jedynie ,,Chowańce'', gdzie wszystkie zwierzęta miały magiczne moce. 

W tej książce koty to... koty. Nie znają słowa ,,człowiek'' ani ,,ludzie''. Rzuciło mi się to w oczy od razu i uważam, że to dobrze. Klany miały swoje zasady, autorka przemyślała cały system jego funkcjonowania. Swoją drogą, na początku znajduje się mapa i spis kotów według ich funkcji w klanie. I jakkolwiek bez mapy lasu się obejdzie, to bez spisu ani rusz! Koty mają własny system imion i nie wszystkie umiałam w każdym przypadku dobrze dopasować. Pamiętałam, że przywódcy mieli imiona z członem ,,gwiazda'', a uczniowie ,,łapa''. Z kolei odróżnienie królowych, starszych i wojowników... I jeszcze ich płeć! To, że rzeczownik w imieniu jest żeński, nie znaczy, że to kotka! 

Nie uważam, że książka jest zła. Nawet mi się podobała, choć nie poczułam jakiegoś silnego zachwytu. Nie wiem, czy gdybym nie miała tej serii w bibliotece i gdybym nie miała następnych tomów w domu, to od razu chciałabym czytać kolejne części. Wiem na tę chwilę, że na pewno przeczytam drugą część, czyli ,,Ogień i Lód''. Chcę dać tej serii szansę, chcę poczuć chociaż ułamek tego, co sprawiło, że te książki zyskały spory rozgłos. Na ten moment mogę powiedzieć, że całkiem fajna książeczka. Liczę, że zmienię stanowisko po następnych częściach. 

Książka była dobra, więc polecam, a za tydzień opowiem o moich wrażeniach po powrocie do ,,Ani z Zielonego Wzgórza''. Minęło kilka lat od momentu, gdy czytałam ją po raz pierwszy. Pa!

                                                                                                                                       Miłego czytania


niedziela, 15 listopada 2020

LIZ BRASWELL ,,CIERŃ KLĄTWY: MROCZNA BAŚŃ''

 


Książkę na język polski przełożyła Dorota Radzimińska 

Chcąc uwolnić swojego ojca, Bella zostaje więźniem w zamku Bestii. Znamy tą historię. Gdy jednak dziewczyna dotyka zaczarowanej róży, kwiat rozpada się, a umysł Belli zalewa wizja momentu, kiedy to czarodziejka przeklęła małego księcia. Czarodziejka, w której Bella rozpoznaje matkę. Matkę, z którą nie ma żadnych konkretnych wspomnień. Która zniknęła lata temu, zostawiając męża i córkę. 

Bella i Bestia usiłują wspólnymi siłami zgłębić tajemnice z przeszłości, by być może odnaleźć matkę dziewczyny, która mogłaby zdjąć klątwę. Zapomniane królestwo kryje jednak mnóstwo tajemnic. Kim byli les charmantes i dlaczego nagle zaczęli znikać? Co kierowało czarodziejką, gdy przeklęła jedenastoletniego księcia, jego zamek i niewinną służbę? I dlaczego tak nagle zniknęła?

Jeśli uważałam, że mroczna baśń o Arielce albo Mulan są świetne, to tutaj po prostu się zakochałam! Po prostu kocham taką wersję, jest cudowna i wspaniała, po prostu chyba najlepsza z możliwych. Nie jestem może wielką fanką animacji, w której niestety sporo mi brakowało. Nie chcę też w tej recenzji odwoływać się do wersji live-action, która jest świetna, ponieważ na jej podstawie nie mogłaby powstać ta książka. W filmie matka Belli umarła w Paryżu, zabrana przez zarazę, czarodziejka była żebraczką z wioski, o której nic nie wiadomo, a pewnym kwestiom brakowało wyjaśnienia. Ta książka jest wszystkim, czego przynajmniej ja, można chcieć. 

Przede wszystkim charakter Belli jest bardziej zaznaczony. Nie jest po prostu milutką dziewczyną, o której tylko wspomniano, że chce przygód i takie tam. Nic nie mam do Belli, naprawdę! Śnieżka to najgorsza klucha w historii Disneya, a zaraz po niej Kopciuszek. Bella jest fajna. Ale animowana wydawała mi się strasznie miękka. Bestia miał swoją historię, a jego przeklęcie miało sens, bo było niemal bezpodstawne. Co prawda nie poznano jego imienia, choć z różnych źródeł można się dowiedzieć, że prawdopodobnie miał to być Adam. Zaklęci służący nie byli wyłącznie pozytywni i mieli swoje charaktery oraz historie. Na początku trochę dziwnie było mi czytać ,,pani Potts'' zamiast ,,pani Imbryk'', ale szybko przestało mi to przeszkadzać. Najważniejsi byli tu jednak rodzice Belli i les charmantes. Pierwsza z trzech części książki była w dużej mierze poświęcona właśnie Maurycemu i Rozalindzie. Rozdziały o nich były dobrymi przerywnikami między powtarzaniem wydarzeń z animacji. Właśnie, Rozalinda. Moim zdaniem jej charakter został naprawdę dobrze wykreowany, ponieważ nie jest to krystalicznie czysta i dobroduszna czarodziejka, która nie ma wad i nie popełnia błędów. Ma wady i popełnia błędy, co nie znaczy, że nie jest dobrą postacią, bo jest. 

Co prawda od początku domyślałam się, co się stało z Rozalindą, a mniej więcej w połowie byłam pewna na 200% i miałam rację. Nie znaczy to oczywiście, że to źle. To, że domyślał się czytelnik, czy też nawet wiedział, jest spowodowane tym, że miał on dostęp do przeszłości. 

Jestem naprawdę zachwycona i oczarowana tą mroczną baśnią i naprawdę nie wiem, czy jakaś mogłaby ją pobić. Na ten moment wydane są jeszcze alternatywne historie Aurory oraz Anny i Elsy, które podobno ,,szału nie robią''. Dowiem się tego jednak sama, ale jeszcze nie teraz. Szczególnie gorąco polecam Wam ,,Cierń klątwy'', bo jest po prostu cudowny. Aktualnie czekam na święta i nowy stosik książek do przeczytania, dlatego do tego czasu zabiorę się za ,,Anię z Zielonego Wzgórza'', do której chciałam wrócić już w wakacje, ale miałam do czytania zbyt dużo nowości. Możliwe jednak też, że w międzyczasie pojawi się recenzja pierwszego tomu serii ,,Wojownicy''. Na ten moment się żegnam, do następnego tygodnia!

                                                                                                                                    Miłego czytania

niedziela, 8 listopada 2020

JOHN GREEN ,,GWIAZD NASZYCH WINA''

 


Książkę na język polski przełożyła Magda Białoń-Chalecka

Hazel ma raka, a więc jej los został już przypieczętowany. Cudowna terapia tylko odwleka nieuniknione. Dziewczyna praktycznie nie ma życia. Jej dzień zwykle ogranicza się do czytania kolejny raz tej samej książki i okazjonalnego uczestnictwa w spotkaniach grupy wsparcia, na które chodzi tylko ze względu na rodziców. 

Hazel umiera, jest tykającą bombą. Im mniej bliskich będzie miała, tym mniej ludzi ucierpi, gdy wybuchnie. Podczas jednego ze spotkań grupy wsparcia następuje jednak niespodziewany zwrot akcji, zwany potocznie Augustusem Watersem. 

Czasem naprawdę nie wiem, jak dobrze opisać daną książkę. Chcę jak najlepiej przekazać to, o czym ona jest, jakie emocje towarzyszą jej czytaniu... To nie jest takie proste.

,,Gwiazd naszych wina'' wypożyczyłam kiedyś w bibliotece, jednak byłam w takim wieku, że nie chciałam czytać młodzieżówek (,,Zmierzch'' się nie liczy). Oddałam ją więc nienaruszoną. Po latach jednak bardzo chciałam ją przeczytać, dlatego wzięłam ją jako pierwszą z biblioteki w nowej szkole. Nie żałuję, że to zrobiłam, a teraz tak bardzo chciałabym mieć swój egzemplarz... 

Jestem naprawdę bardzo zadowolona z tej książki. Może się wydawać, że to po prostu romansik dla nastolatek, tylko z domieszką nowotworu. To nie jest jednak tylko młodzieżówka. Autor przekazuje w tej książce wiele ważnych, wartych przemyśleń słów, opisuje życie w taki... inny sposób. Bardzo zżyłam się z bohaterami i polubiłam ich. Nieraz się śmiałam, gdy czytałam (dlatego właśnie nie czyta się w miejscach publicznych...), a także płakałam. Właściwie zdarzyło mi się to raz i naprawdę, naprawdę chciałam płakać. Są takie momenty w książkach, gdy po prostu przeżywać czyjś smutek i ból jak swój lub po prostu jest ci przykro z powodu jego losu. 

Nie wiem, jak jeszcze mogę opisać tę książkę. Podobała mi się, bo była taka... prawdziwa, choć nie do końca. Zdecydowanie ją polecam wszystkim - dorosłym i młodzieży. A co do filmu, bo może niektórzy kojarzą tylko film - widziałam tylko urywki, nie wiem, czy jest dobry i dobrze odwzorowuje książkę. Wow, to jest jeden z tych rzadkich przypadków, gdy nie obejrzałam filmu przed czytaniem. To nie dzieje się zbyt często. 

Za tydzień pojawi się recenzja już czwartej mrocznej baśni, a mianowicie ,,Ciernia klątwy'', czyli co by było, gdyby to matka Belli przeklęła Bestię? Do następnego tygodnia!

                                                                                                                                     Miłego czytania

 

niedziela, 1 listopada 2020

ADAM FABER ,,KREW FERÓW: DOM WIEDŹM''

 


Wszystko wydaje się takie samo, ale takie nie jest. Klątwa zawisła nad Finfolk, pogrążając je w koszmarze. Jednakże tylko uciekinierzy z Miasta Snów zdają sobie z tego sprawę.

March obudziła magię, uśpioną w Domie Wiedźm, jednak wciąż wie o niej zbyt mało, by stanąć do walki z Wyrd i zdjąć klątwę. Tymczasem Callen chce poznać swoją przeszłość i swoje dziedzictwo. Jednak poskładanie swojego życia, z którego część po prostu uleciała, nie jest takie proste. 

Okryte klątwą Finfolk nie jest jednak aż takie spokojne, jak się wydawało. March ma wizje, nie tylko dotyczące przeszłości. W swoich snach widzi śmierci, które miały miejsce w rzeczywistości. Ale czy może mieć pewność, że to tylko manipulacja ferów...? 

Na March, Callena i kota Piątka czeka wyzwanie. Wszystko i wszyscy mają swoje tajemnice, nawet Dom Wiedźm i siostry Malloway. Komu więc można zaufać? 

Jeśli mogę być szczera, a chyba mogę, to... Niewiele pamiętam z pierwszej części, podobnie miałam z ,,Kronikami Jaaru'', jednak tam wszystko było takie... bardziej proste, a przez to łatwiejsze do zakodowania w głowie. W każdym razie ''Miasto Snów'' niemal w całości wyleciało mi z głowy. Nie pamiętałam połowy książki i to mnie boli. Niestety nie da się czytać serii w kawałkach, gdy się czyta tyle innych rzeczy, ale czy jest inne wyjście? Dla mnie nie ma. Mimo całego ponownego ogarniania wszystkiego bardzo podobała mi się książka, podobnie jak wszystkie dotychczasowe tego autora. Nie bez powodu ''Kroniki Jaaru'' to jedna z moich ulubionych serii. Zarówno ta seria, jak i ''Krew ferów'', dzieją się w tym samym świecie, jednak nie nawiązują do siebie. Mam jednak wrażenie, że trylogia o March i ferach z Aislingen jest znacznie bardziej zawiła, a spojrzenie na ten świat jest niemal zupełnie inne. Również moje spojrzenie jest inne, ale na bohaterów. 

Callena wcześniej było bardzo niewiele, a przynajmniej w takich ilościach go pamiętam. Mimo wszystko ta postać nie była zbyt rozwinięta, jednak tutaj miał swoją rolę i swoją perspektywę. Polubiłam go znacznie bardziej niż March, ale i tak moim ulubieńcem zostanie Piątek. Nie jest to może najważniejsza postać w tej historii, jednak lubię go najbardziej. Chyba nigdy nie było sytuacji, żeby mnie denerwował. Za to niezwykle działała mi na nerwy Isel na przemian z March. Przyjaciółka szesnastoletniej Sky całą książkę mnie irytowała i gdybym znalazła się z nią w jednym pomieszczeniu, to po prostu bym wyszła. Zmieniło się moje spojrzenie na March. Ten... rok, półtora roku temu March wydała mi się ciekawa, bo miała taki inny charakter niż większość bohaterek książek. Teraz jednak po prostu... denerwował mnie jej sposób bycia. Krótko i dosłownie mówiąc: wkurzało ją wszystko. Co nie zmienia faktu, że wraz z książkowym biegiem czasu nabierała trochę pokory i przestała pokazywać światu środkowy palec dwadzieścia cztery godziny na dobę. 

''Dom Wiedźm'' może nie był pełen akcji, podobnie jak pierwszy tom, ale bardzo mi się podobał. Wypadł moim zdaniem lepiej niż pierwszy tom, był pełen tajemnic i spisków, pełen magii. Przyznaję, że czytałam go dość długo, jak na mnie, ale co poradzić? Za mało czasu.

Podsumowując: jestem naprawdę zadowolona, kocham świat wykreowany przez Fabera, choć nie zawsze wszystko pojmuję. Gdy magia odwołuje się trochę do fizyki i tym podobnych, mój mózg przechodzi na tryb ''wszystko jasne, ale powiedz to jeszcze raz po polsku''. Polecam wszystkim fanom magii i wiedźm, a ja tymczasem zabieram się za pisanie recenzji ''Gwiazd naszych wina'' Johna Greena i czytanie ''Ciernia klątwy'' Liz Braswell.

                                                                                                                                 Miłego czytania

niedziela, 25 października 2020

RICK RIORDAN ,,9 Z DZIEWIĘCIU ŚWIATÓW'' I ''HOTEL WALHALLA: PRZEWODNIK POD ŚWIATACH NORDYCKICH''

Cześć! Przychodzę dziś do Was z dwoma dodatkami do serii ''Magnus Chase i bogowie Asgardu''. Od razu zaznaczam! Magnus sam w sobie nie występuje w żadnym z nich; w końcu żyliśmy nim przez całą trylogię. Zacznę może od mniej interesującego i zajmującego, czyli ''Hotel Walhalla: Przewodnik po światach nordyckich''. Dodatek ten przetłumaczyła Agnieszka Fulińska. Wszystkie zbiorowiska półbogów i tym podobnych mają swoje przewodniki: Obóz Herosów, Obóz Jupiter (opowiem o nim, jak dorwę jego oraz ''Apollo i boskie próby''), Dom Brooklyński.

Hotel Walhalla również ma swój przewodnik. Mity nordyckie charakteryzują się tym, że nie sposób przeczytać tam nazwy czegokolwiek, a co dopiero wymówić. Naprawdę, to brzmi jak bełkot. W każdym razie jest to całkiem przydatne, mieć wszystko w jednym miejscu. Może o samym hotelu nie ma aż tyle (to samo było w ''Niezbędniku maga z Domu Brooklyńskiego''), ale to naprawdę nie jest konieczne. Zresztą sama nazwa wskazuje na przewodnik po światach. Uważam, że ten przewodnik jest przydatny, ale nie jest niezbędny. Może on służyć komuś jako wprowadzenie do świata, ale równie dobrze można stopniowo poznawać go z Magnusem i jego świtą. Właśnie, jego świta!

''9 z dziewięciu światów'' to zbiór krótkich opowiadań, przetłumaczonych przez Martę Dudę-Gryc. To są naprawdę, naprawdę króciutkie historie, których jest dziewięć, jak sama nazwa wskazuje. Każde jest ze sobą połączone, odbywają się w dosłownie niewielkiej odległości czasowej (bardzo, bardzo niewielkiej), ale w żadnym nie występuje Magnus osobiście. Ale gdy Magnusa nie ma, to dziewiąte piętro (oraz Odyn i Thor) harcują! Podczas gdy Thor słucha metalu (dosłownego metalu, nie pytajcie..) i odbywa maraton po dziewięciu światach w obcisłych spodenkach, niemiłosiernie pierdząc, w każdym ze światów coś się dzieje. Odyn szuka nowej kapitan walkirii, Amir Fadlan przymierza spodnie, Blitzen dostaje misję ratunkową, Heartstone zostaje rycerzem, walczącym z trollem, Samira fotografuje jajka, T.J szuka psa, Mallory edukuje smoka, Halfborn trafia do swojego koszmaru, a Alex wykonuje zadanie od poczty panto-zbrojnej. To naprawdę krótkie opowiastki, a każda z nich ma za zadanie w pigułce przedstawić nam wszystkie światy. To już uważam za bardziej godne pokuszenia się o zakup lub też przeczytanie na e-booku (pytanie tylko, czy taki istnieje). Zwyczajnie bardziej zajmuje, a także umożliwia powrót do lubianych pobocznych bohaterów. Ja jestem zadowolona z obu dodatków, więc mogę je polecić. Za tydzień pojawi się recenzja ,,Domu wiedźm'', czyli drugiego tomu serii Krew Ferów. Jak zwykle po premierze. Do następnego tygodnia!

                                                                                                                          Miłego czytania

niedziela, 18 października 2020

MARISSA MEYER ,,SAGA KSIĘŻYCOWA : CRESS''

 


Książkę na język polski przełożyła Magdalena Grajcar 

Cinder, Carswell Thorne, Scarlet i Wilk łączą siły, by obalić królową Levanę i posadzić na tronie prawowitą władczynię Księżyca. Pomóc może im Cress - księżycowa skorupka, która w dniu balu ostrzegła Cinder o zamiarach Levany. Dziewczyna od siedmiu lat zamknięta jest w satelicie, zmuszona w izolacji i odosobnieniu, by w pracować jako królewska programistka. Cress już dawno otrzymała polecenie wyśledzenia Cinder i jej towarzyszy, jednak dziewczyna nie może pozwolić Levanie wygrać...

Cress i Cinder udaje się nawiązać ze sobą kontakt, a w zamian za pomoc uwięziona dziewczyna prosi tylko, by załoga Rampiona zabrała ją ze sobą. Wszystko idzie jednak nie tak, a taumaturgiczka królowej, która uwięziła Cress, niweczy cały plan ucieczki i rozdziela bohaterów. 

Kapitan Thorne i Cress zostają razem uwięzieni w satelicie, który zaczyna spadać na Zimię - w stronę pewnej śmierci. 

 To już trzeci tom z tej serii, tym razem opowiadający od nowa historię Roszpunki. Tytułowa bohaterka, Cress, niestety trochę nie przypadła mi do gustu. Trzeba jednak pamiętać, że ona nie żyła nigdy wśród ludzi. Nie zmienia to jednak faktu, że jej ''ciapowatość'' i ''miękkość'' trochę mi przeszkadzały. Carswell gra tutaj rolę księcia-wybawiciela i wiedziałam to już w ''Scarlet'', ze względu na pracę złodzieja i to, że postacie nie pojawiają się przypadkiem, bo każda ma w końcu swoją rolę. Mam wrażenie, że tutaj nastąpiła inspiracja Disneyem, jeśli chodzi o złodzieja-księcia... Pomimo zachowania Thorne'a (wolę mówić o nim po nazwisku) wciąż go lubię, znacznie bardziej niż Cress. Wybacz, Cress. Thorne po prostu jest ciekawszą postacią i może to zabrzmi źle, ale bardzo lubiłam widzieć (taaa... widzieć), jak zmaga się z brakiem wzroku. To raczej nie jest spoiler, w końcu wszyscy (a przynajmniej tak sądzę) znają oryginalną baśń i wiedzą, że książę stracił wzrok podczas upadku z wieży. Tutaj akurat satelity. 

Wątek Scarlet i Wilka, a także Cinder i Kaia były wciąż kontynuowane. Choć może tutaj bardziej ten drugi, co bardzo mi odpowiadało. Niby mam dość Kopciuszka, ale w przypadku książkowych wersji ostatnio ciągle się przywiązuję do niej i ''księcia''. Również rozpoczęty został wątek Winter, czyli Śnieżki, która zakończy serię. Jak dotąd wydaje się ciekawą postacią, a jej historia z jej ''księciem z bajki'' też zapowiada się interesująco i mam nadzieję, że tak właśnie będzie. Premiera ,,Winter'' została zaplanowana na 25 listopada i liczę, że nie zostanie przesunięta. Swoją drogą zauważyłam, że seria ma też książki dodatkowe i jestem ciekawa, czy one również zostaną przetłumaczone na polski. 

Ta część mimo wszystko podobała mi się, tak samo, jak cała seria, którą wciąż gorąco polecam. Za tydzień powinna pojawić się recenzja dodatków do serii ''Magnus Chase i bogowie Asgardu'', czyli przewodnika i krótkich opowiadań. Wcisnęłabym coś jeszcze do tej recenzji, ale na razie nie mam w swoim rękach dodatku do ''Olimpijskich Herosów'' o Obozie Jupiter, który miał niedawno swoją premierę w Polsce. Do następnego tygodnia!

                                                                                                                               Miłego czytania

niedziela, 11 października 2020

MARISSA MEYER ,,SAGA KSIĘŻYCOWA: SCARLET''

 


Książkę na język polski przełożyła Magdalena Grajcar 

Scarlet od tygodni martwi się o babcię, która nagle zniknęła w tajemniczych okolicznościach. Policja ignoruje zgłoszenia zaginięcia, jednak dziewczyna wie, że kobieta nie opuściła farmy dobrowolnie. Aż w końcu trafia na kogoś, kto doskonale wie, co się stało z babcią młodej Benoit... W końcu to jeden z nich. Jednak Scarlet nie miała podstaw sądzić, że wraz z poznaniem Wilka dowie się, ile rzeczy ukrywała przed nią babcia. Wilk jest tym złym i nie wolno mu ufać. Coś jednak przyciąga ją do niego, a jego do niej. 

Tymczasem Cinder, główna bohaterka pierwszego tomu, ma poważne kłopoty. Królowa Levana za wszelką cenę chce ją dorwać. Jednak gdy dziewczyna-cyborg ucieka z więzienia, cesarz Kai ma tylko kilka dni, by ją odnaleźć i oddać w ręce władczyni Księżycowych. Cinder nie ma jednak zamiaru dać się ani pojmać, ani zabić. Ale zamiast iść zgodnie z planem doktora Erlanda, dziewczyna wraz z kapitanem Thornem, któremu pomogła uciec z celi, udaje się na poszukiwania babci Scarlet, która ma coś wspólnego z trafieniem na Ziemię Cinder - księżniczki Selene.

Na nieszczęście wróciłam do serii po długim czasie, ale nie na tyle długim, bym zapomniała, co się wydarzyło w ''Cinder''. Tym razem książka w głównej mierze skupiała się na tytułowej Scarlet, na Czerwonym Kapturku. Dziewczyna ma pracę nawiązującą do niesienia babci koszyka z jedzeniem: pracuje na farmie i rozwozi produkty klientom. Również jej wygląd nawiązuje do bajki/baśni, ponieważ dziewczyna jest ruda i do tego ubiera się w czerwoną bluzę z kapturem. Ma ona dość ognisty charakter, który stanowi przeciwieństwo Cinder, której perspektywa pojawia się co kilka rozdziałów, podobnie jak Kaia, którą jednak mamy raz na ruski rok. Ale przecież on nie jest tam zbyt ważny, a przynajmniej w tej chwili. 

Naprawdę uwielbiam tę serię, to całe połączenie baśni z science-fiction. ''Scarlet'' była równie dobra, co ''Cinder'' i bardzo szybko mi się czytało. Z czystym sumieniem polecam tą serię, ponieważ jest świetna, nie umiem użyć innego określenia. Może nie trafi do kogoś, kto wręcz nienawidzi światów przyszłości z podróżami w kosmos, ale pozostali na pewno będą zadowoleni z lektury. Zabieram się już za trzecią część, czyli ''Cress'' - Roszpunkę w satelicie. Swoją drogą wciąż czekam na ostatnią część serii, ''Winter''. Trochę mam obawy, że historia zatoczy koło i po raz drugi ta seria w Polsce zostanie niedokończona. Z moich wyliczeń, które opieram na wpisach na stronie wydawnictwa, czwarty tom powinien pojawić się mniej więcej teraz na jesień. Teraz gdy to piszę, nie mam żadnych informacji o konkretnej dacie premiery, ale mam nadzieję, że niedługo będę je mieć. 

                                                                                                                                       Miłego czytania

niedziela, 4 października 2020

ASHLEY POSTON ,,ZACZYTANA I BESTIA''

 


Książkę na język polski przełożyła Agnieszka Brodzik 

Od śmierci matki Rosie usiłuje uporządkować sobie życie. Nic jednak nie jest proste. Jedynym źródłem utrzymania jest praca jej ojca w bibliotece, odkąd Rosie straciła swoją. Dziewczynie ciągle narzuca się chłopak, któremu wciąż stanowczo odmawia pójścia z nim na bal absolwentów. W dodatku nie umie napisać eseju rekrutacyjnego na uniwersytet ani zapomnieć o tajemniczym cosplayerze jej ulubionej postaci ze ''Starfield'', którego poznała na konwencie, i który bardzo szybko stał jej się bliski. 

Vance całe swoje życie spędził w Hollywood, grając w filmach i robiąc wszystko, by dać fanom niegrzecznego chłopca, jakiego chcą. Ale gdy chłopak staje się przyczyną wielkiego skandalu i rozstania Dariena i Elle, Vance zostaje wysłany w miejsce, w którym paparazzi nie będą go szukać. Pieniądze mogą wszystko, więc tymczasowy wynajem przypominającego zamek domu w dziurze na końcu świata nie jest trudny. 

Zbieg przypadków i okoliczności sprawia, że Rosie i Vance trafiają na siebie w ''zamkowej'' bibliotece, a dziewczyna przypadkiem niszczy cenną książkę. Rosie jednak nie ma dość pieniędzy, by pokryć koszty odszkodowania. Musi więc je... odpracować, co nie podoba się nastoletniemu gwiazdorowi.

Jak zwykle na długo po premierze... Ech. 

No cóż, bardzo, bardzo czekałam na premierę i jak zwykle się ani trochę nie zawiodłam! Książki z tej serii są wspaniałe i bardzo przemawiają do mnie, nastoletniego geeka. Uwielbiam też baśnie i ich rebooty (o ile są dobre). Rosie jest molem książkowym i nie pojawiała się dotąd w poprzednich częściach. Za to Vance pojawił się w ''Księżniczce i fangirl'' jako niekoniecznie pozytywna postać. Jak w poprzednim przypadku, tu również powróciły znane postacie, ale tym razem jako drugoplanowe. A przynajmniej większość. Przede wszystkim Imogen i Ethan, którzy (Spoiler?) zaprzyjaźnili się z Vancem. Z kolei Darien i Elle... Od samego początku liczyłam na to, że jednak do siebie wrócą, bo gdy tylko przeczytałam, że nie są razem, to dostałam zawału. Niestety za bardzo ich uwielbiam. Dobra wiadomość, wszystko jest już w porządku! Strasznie spoileruję, ale pewnie, jeśli ktoś zamierza czytać, to do tego czasu zapomni o moich drobnych wyciekach fabuły. Od razu mówię, że książki z serii da się czytać osobno, ale ja jestem zwolenniczką jedynej prawidłowej drogi, czyli czytania wszystkiego w porządku chronologicznym: Geekerella, Księżniczka i fangirl, a na końcu Zaczytana i bestia. Piękna i bestia nie jest chyba baśnią, która dostaje dosłowne rebooty (''Książę i żebrak'' oraz ''Kopciuszek'' mają ich naprawdę sporo), więc zdecydowanie jest to plus. Chociaż ta baśń dostaje chyba dużo ''rebootów'' niedosłownych w stylu dobra dziewczynka i zły chłopiec, który okazuje się być pluszowym misiem. Czy piszę sensownie? Coś czuję, że nie. W każdym razie bardzo podobała mi się książka, polubiłam nowych bohaterów i bardzo się wciągnęłam w fabułę. Bardzo gorąco polecam całą serię i liczę na kolejne książki z niej, bo ma w sobie coś wyjątkowego i naprawdę miło się czyta. A tymczasem żegnam się z Wami, kolejna recenzja będzie dotyczyła ''Scarlet'', czyli drugiej części Sagi Księżycowej. Ktoś pamięta jeszcze recenzję ''Cinder''? Nie? W takim razie odsyłam do niej. 

                                                                                                                           Miłego czytania

niedziela, 27 września 2020

ASTRID LINDGREN ,,RONJA, CÓRKA ZBÓJNIKA''

 


Książkę na język polski przełożyła Anna Węgleńska 

Gdy pewnej burzliwej nocy hersztowi bandy rodzi się córka, w Zamku Mattisa zapanowuje wielka, dzika radość. Z biegiem lat mała Ronja wyrasta na odważną i kochającą dziewczynkę. Pewnego dnia, zwiedzając opuszczone zakamarki zamku, poznaje Birka, którego nie powinno tam być. Ów chłopiec okazuje się synem zaciekłego wroga ojca Ronji, więc tym samym wroga dziewczynki. Jednak konflikty rodziców nie mogą mieć całkowitego wpływu na życie dzieci. Pomimo uprzedzeń, Birk i Ronja zaprzyjaźniają się, stając się dla siebie bratem i siostrą. Przyjaźń potrafi być silniejsza niż wszystko inne, ale pogodzenie dwóch hersztów jest niemożliwe.

Nie od dziś wiadomo, że pomimo wieku wciąż lubię książki dla dzieci, a przynajmniej część. Należą do nich między innymi dzieła Astrid Lindgren. ''Pippi Pończoszanka'', którą czytała mi mama, ale chyba nigdy nie skończyła, ''Dzieci z Bullerbyn'' i ''Bracia Lwie Serce'', które czytałam sama. Opowieść o Ronji dołączyła do tego zbioru, gdy zobaczyłam przedstawienie w teatrze Pinokio w Łodzi, jakiś rok temu. A może pół? Straciłam poczucie czasu. W każdym razie przedstawienie podobało się mi i całej rodzinie, a sama chętnie zobaczyłabym je jeszcze raz. Było ono naprawdę zgodne z książką, do której już przechodzę. 

Wątek skłóconych rodzin i pojednania się z pomocą miłości dwóch jej członków było już wykorzystywane wiele razy. Przykładem może być ''Romeo i Julia'', czy też ''Zemsta'' albo opowieść o Piriamie i Tyzbe, która pojawiła się w ''Śnie nocy letniej''. Ale przecież tu są dzieci i to nie jest opowieść romantyczna z jakąś śmiercią po drodze. Nie, chwila... Dobrze, w każdym razie: nie wiem, jak to wszystko opisać. Cała książka opowiada o miłości. Nie tylko braterskiej Ronji i Birka, ale też tej Mattisa do córki. Rety, naprawdę nie umiem opowiadać o czymś, co właściwie jest bardzo proste. 

Dobra, koniec tego masła maślanego. Ja po prostu chcę powiedzieć, że ta książka bardzo mi się podobała. Podobnie jak świat, który autorka wykreowała wokół. Bo leśne stwory, które nie istnieją w rzeczywistości, dodawały opowieści jej własnej magii. I po prostu polecam, podobnie jak wybranie się na przedstawienie, które bawiło całą salę. Teraz wychodzę, a za tydzień wreszcie pojawi się ''Zaczytana i bestia''.

                                                                                                                                        Miłego czytania

niedziela, 20 września 2020

BUDGE WILSON ,,DROGA DO ZIELONEGO WZGÓRZA''

 


Książkę na język polski przełożyła Agnieszka Kuc 

Gdy mała Ania Shirley przychodzi na świat, jej rodzice, dwoje nauczycieli, nie mogą niestety zbyt długo nacieszyć się dzieckiem. Trzy miesiące po narodzinach dziewczynki, Berty i Walter umierają. Wówczas do swojego domu zabiera ją pani Thomas, która przez kilka miesięcy zdążyła zżyć się z rodziną Shirley, pracując jako pomoc domowa. Jednak życie Ani nie stało się przez to proste, ani wesołe. W rodzinie zaczyna pojawiać się coraz więcej dzieci, pan Thomas przez swoje pijaństwo nie może utrzymać pracy na zbyt długo, a mała Ania bardzo szybko zostaje wykorzystana jako darmowa służąca i opiekunka do dzieci. 

Ciężka praca, opieka nad dziećmi i przykre doświadczenia. Ania przez lata przeżyła mnóstwo bolesnych i smutnych chwil, nim trafiła na Zielone Wzgórze. Jednak nawet w najgłębszym mroku tych chwil istniały radośnie mrugające promyki światła. Świat marzeń i cudowni ludzie sprawili, że życie Ani nie było jedynie otchłanią rozpaczy.

Co widziała i kogo znała, nim trafiła na Zielone Wzgórze?

Tydzień temu również recenzowałam prequel ,,Ani z Zielonego Wzgórza'', jednak opowiadał on o Maryli. Teraz pora na opowieść o tytułowej bohaterce serii Lucy Maud Montgomery. Tu również miałam swoje zastrzeżenia, ale inne, niż przy ,,Maryli z Zielonego Wzgórza''. Po pierwsze... Nie wiem czemu, ale czytając, zdawało mi się, że natrafiam na mnóstwo błędów. Nie wiem dlaczego. Interpunkcyjne i pisownia w niektórych miejscach były moim zdaniem złe, ale może się mylę. Jeśli chodzi o historię... Cóż, pierwszym co zauważyłam, były początkowo bardzo krótkie rozdziały, co z jakiegoś powodu mnie drażniło. 

Wiadomo, że nikt nie będzie pisał stylem sprzed stu lat, jednak styl pisania Sarah McCoy znacznie bardziej oddawał klimat książek Montgomery. Charakter Ani nie był moim zdaniem zły, ale... brakowało mi jej roztargnienia i wpadek, które przecież zdarzały się co chwilę. Życiorys również z jakiegoś powodu trochę gryzł mi się z oryginałem. Nie chodzi tu o bieg wydarzeń, a o... wydarzenia? Ania miała po prostu wiecznie nieszczęśliwe życie, ale u Wilson na co drugim kroku spotykała przyjaciół i cudownych ludzi. Jedna osoba, może dwie byłyby w porządku, bo każdy potrzebuje trochę szczęścia, ale tak wielu? Nie pamiętam aż tak dobrze wszystkiego, co pojawiło się w książkach Montgomery, ale państwo Thomas zdecydowanie byli... za mili? Może i czasem krzyczeli, ale to chyba nie to.

Z dwóch prequeli nie wiem, który był lepszy. Z początku myślałam, że ,,Droga do Zielonego Wzgórza'' jest lepsza, ale teraz zastanawiam się, czy nie lepiej mi się czytało Marylę. Obie autorki pisały w znacznie inny sposób. Sarah McCoy zdecydowanie lepiej oddawała klimat i wszystko było znacznie bardziej logiczne i zadbane w kwestii szczegółów. I Budge Wilson... Cóż, było zbyt kolorowo i czasami nielogicznie. 

Chyba marudzę za bardzo, ale po prostu liczyłam, że te książki spodobają mi się bardziej. Może lepiej było przeczytać e-booki, ale zanim bym to zrobiła, minęłoby kilka lat. Nie znoszę e-booków. Za tydzień nie pojawi się ani ,,Zaczytana i bestia'', ani ,,Scarlet'' ani dodatki do Magnusa Chase'a... Wszystko się przeciąga i znowu nie dam recenzji książki zaraz po premierze, tylko na długo po niej. Ale co poradzić? Gdy nie było mnie w domu, wolałam przeczytać coś, co bez problemu będę mogła w razie potrzeby przerwać. Za tydzień więc opowiem co nieco o ,,Ronji, córce zbójnika''.

A ,,Droga do Zielonego Wzgórza''... Cóż, nie waliłam się w głowę przy czytaniu, nie było najgorzej na świecie. Do książek, które spaliłabym na stosie, jeszcze jej daleko. Ale jeśli ktoś nie ma takich wymagań, jak ja, to zapewne książka się spodoba.

                                                                                                                           Miłego czytania

niedziela, 13 września 2020

SARAH MCCOY ,,MARYLA Z ZIELONEGO WZGÓRZA''

 


Książkę na język polski przełożyła Hanna Kulczycka-Tonderska 

Trzynaście - według przesądów jest liczbą pechową i może nie bez powodu. 

Mając zaledwie trzynaście lat w życiu Maryli Cuthbert zachodzi wiele zmian. Całą ich dobrą część przysłania jedno wydarzenie. Choć Maryla przeżyła szczęśliwe chwile, poznając nową przyjaciółkę, Małgorzatę, swoją ciotkę, świat poza Avonlea i przeżywając pierwsze zauroczenie, śmierć matki sprawia, że życie wali jej się na głowę. Maryla musi wziąć na swoje barki odpowiedzialność za dom, ojca i brata, tym samym szybko dorastając. Jednak z wiekiem przychodzi pora, by przestać żyć przeszłością i zacząć przyszłością. Życie jeszcze nieraz zaskoczy Marylę, zmieni ją i ukształtuje. Bo nim Ania trafiła na Zielone Wzgórze, dorastał tam ktoś inny.  

Moje plany były takie, że wcześniej przeczytam ,,Zaczytaną i bestię'', ale ponieważ paczka szła dłużej niż Maryla, zaczęłam ją, bo w końcu zamierzam wkrótce zacząć ponownie ,,Anię z Zielonego Wzgórza''. Miałam to zrobić w wakacje, ale za szybko się skończyły...

Muszę powiedzieć, że... mam mieszane uczucia. Nie zachwyciła mnie ta książka, choć nie była ona najgorsza. Autorka się starała, co napisała też pod koniec książki, ale chyba to nie wystarczyło. Książka jest podzielona na trzy części: Maryla z Zielonego Wzgórza, Maryla z Avonlea i Wymarzony dom Maryli. Jest to odniesienie do tytułów tych chyba najważniejszych części serii o Ani. Na początku zdziwiło mnie, że Maryla ma trzynaście lat, bo dobrze pamiętałam, że opis mówił co innego, spodziewałam się więc nastolatki. Choć liczyłam, że charakter Maryli zmieni się na taki, jaki znamy, w kolejnych etapach życia (nastoletni-młody dorosły i dorosły), to tak się nie do końca stało. Zachowania Maryli, jej poglądy... to wszystko mi jakoś do niej nie pasowało. Nagle stawała się przywódcą i wzorem dla ludzi, przewodziła akcjom charytatywnym, pomagała sierotom... A potem sama miała uprzedzenia przed opieką nad jedną z nich. Nie tylko charakter Maryli nie zgadzał mi się z tym, co pokazała nam Montgomery. Małgorzata, Mateusz... Coś mi się nie zgadzało. Przez całą książkę miałam też wrażenie, że wszystkie niekanoniczne nazwiska są strasznie powszechne, co też mi nie do końca pasowało do klimatu Avonlea. W innym miejscu może byłoby inaczej, ale tam? Nie wiem, skąd te moje uwagi, ale nic na nie nie poradzę.

Polityka i historia. Maryla dorastała w takich czasach, w których dużo się działo. Ale miałam wrażenie, że książka zbyt często skupiała się na walce z niewolnictwem, na polityce i poglądach z nią związanych. O ile się nie mylę, Sarah McCoy pisze książki z działu fikcji historycznej, więc może chciała umieścić w książce to, o czym lubi pisać. 

Całokształt nie był moim zdaniem zły, ale książka mnie nie porwała i widziałam dużo bardzo podobnych opinii. Zaznaczam, że to jest moje zdanie i nie trzeba się z nim zgadzać. Każdy może odnieść inne wrażenie. Być może dla fanów Ani prequel o jej opiekunce będzie czymś, co będą uwielbiać. 

Nie mówię ''nie polecam'', po prostu książka do mnie nie trafiła. Za tydzień pojawi się recenzja innego prequelu, innej autorki, tym razem o dziejach Ani Shirley. A tymczasem się żegnam i do następnego tygodnia!

                                                                                                                               Miłego czytania





niedziela, 6 września 2020

ELIZABETH LIM ,,W ŚWIECIE ILUZJI. MROCZNA BAŚŃ''

 

Książkę na język polski przełożyła Dorota Radzimińska 

Co by było, gdyby Mulan musiała udać się do Zaświatów?

Podczas bitwy z Hunami, która może ocalić lub zaprzepaścić los Chin, Mulan wywołuje lawinę, tak jak być powinno. Jednak to nie ona zostaje ranna, podczas starcia z wrogiem. To jej dowódca przyjmuje na siebie cios, osłaniając ją. Dla Shanga otrzymana rana prawdopodobnie będzie śmiertelna, przez co chłopak umrze. Jest jednak nadzieja. Duch ojca kapitana daje Mulan szansę, by ocaliła Shanga. Razem ze strażnikiem rodziny Li, odbywa ona podróż do Zaświatów, by sprowadzić ducha swojego dowódcy z powrotem do jego konającego ciała. Ale przecież, gdyby ratowanie zmarłych było takie proste, to nikt by nie umierał, prawda? Układ z władcą Zaświatów jest jasny: jeśli Ping, o którym nikt nie słyszał, i kapitan Li nie wydostaną się na zewnątrz przed wschodem słońca, oboje zostaną uwięzieni w Diyu na zawsze. Mulan będzie musiała nie tylko wykazać się odwagą, by stawić czoła niebezpieczeństwu, ale też, by wyznać prawdę Shangowi. A także, by dowiedzieć się, kim naprawdę jest ta osoba pod drugiej stronie lustra.

Zacznę od zabawnej historii, która w owym momencie mnie zdenerwowała. Byłam w księgarni, kupiłam książkę, więc wszystko cacy. W końcu zaczęłam ją czytać. I zgadnijcie, co się stało? Otóż dopiero w połowie rozdziału dwudziestego zorientowałam się, że coś jest nie tak. Mowa była o zdarzeniu, którego nie było. I dopiero wtedy zorientowałam się, że zabrakło kilku rozdziałów. Ale po reklamacji okazało się, że na szczęście to tylko pojedynczy egzemplarz i dostałam drugą książkę. Śmieszne, ale wtedy byłam zła, bo nie mogłam skończyć. A tak się wkręciłam...

Dobrze, ale zacznijmy o samej książce. Jest to przedstawienie alternatywnego biegu wydarzeń, w którym nie zwycięża bajkowy złoczyńca, ale następuje nagła zamiana ról. Shang przyjmuje na siebie cios, który w bajce otrzymała Mulan, co doprowadziło do ujawnienia jej sekretu. I choć mogły być setki innych alternatywnych wydarzeń, takich jak to, że Mulan nie została bohaterką, bo nie uratowała cesarza, bo na przykład nikt jej już nie zaufał albo nie wiedziała nic o żyjących Hunach, to autorka wybrała taką opcję. Nie przeszkadza mi to, naprawdę. Ta książka naprawdę bardzo mi się podobała i w moim rankingu mrocznych baśni zajmuje ona teraz pierwsze miejsce. ''Świat obok świata'' spadł na drugie. Może jest to spowodowane tym, że kocham Mulan. Za historię, za muzykę, za postacie, za humor, za wszystko. A przynajmniej animację. To był też główny powód, dla którego czekałam na premierę ''W świecie iluzji''. Przez całą książkę głównie towarzyszą nam właśnie Mulan, Shang i strażnik jego rodziny, którego charakter trochę przypomina Mushu. Niestety smok nie dostał tutaj wielkiej roli, ponieważ nie brał udziału w przygodzie. W książce możemy lepiej niż w filmie zobaczyć, jak wyglądała przyjaźń, a potem zakochanie się w sobie Shanga i Mulan. Podczas wędrówki przez poziomy świata Diyu zbliżają się do siebie, poznają. Na światło dzienne (chociaż nie mają w Zaświatach słońca) wychodzi również sekret Mulan. Nie jest to jednak aż tak dramatyczne, co nie zmienia faktu, że kapitan czuje się zdradzony i wściekły. To wydarzenie prawdopodobnie sprawi, że ratowanie cesarza w przyszłości pójdzie sprawniej niż w bajce. 

W książce również mamy wgląd na wewnętrzne rozterki Mulan. Widzimy, jak powoli próbuje zrozumieć, kim tak naprawdę jest. Ja jestem bardzo, bardzo zadowolona z tej mrocznej baśni i mogę ją polecić wszystkim, którzy lubią Mulan. 

Ja już się będę żegnać. Nie jestem pewna, czego recenzja pojawi się za tydzień. Może będzie to ''Scarlet'', może ''Maryla z Zielonego Wzgórza'', a może ''Zaczytana i Bestia''? Albo jeszcze inaczej! Któryś z dodatków do Magnusa Chase'a! Wszystko jest możliwe. W każdym razie napiszę ponownie za tydzień!

                                                                                                                                        Miłego czytania

niedziela, 30 sierpnia 2020

RICK RIORDAN ,,MAGNUS CHASE I BOGOWIE ASGARDU : STATEK UMARŁYCH''


Książkę na język polski przełożyły Agnieszka Fulińska i Marta Duda-Gryc

Magnus, przysięgam, tym razem nie będę sobie z ciebie żartować. I z tego, że umarłeś już na początku pierwszej części. 
Przypomnijmy sobie dzień ślubu/rozwodu Alex, która udawała Samirę. Trochę walki, różnych wypadków i uwolnienie Lokiego, bo w końcu to był najważniejszy moment. A teraz niestety ten sam Loki planuje rozpocząć Ragnarök, wypływając na pokładzie Nagflara, swojego statku z paznokci. Wiadomo więc jakie zadanie mają Magnus i spółka. Po pierwsze: trening żeglarstwa na śmierć i życie z Percym Jacksonem. Po drugie: wypłynięcie własnym statkiem, by powstrzymać boga oszustwa, zanim on i jego armia wyruszą w rejs. Pytanie jednak brzmi: jak? Jak pokonać Lokiego, uwięzić go oraz pokonać jego załogę umarłych i olbrzymów. I jak w ogóle przeżyć do momentu starcia? Otóż jedynym tropem mogą być przedśmiertne wskazówki dla Magnusa od jego wuja Randolpha. Oczywiście tropem do pokonania Lokiego, nie przeżycia. Pogubiliście się? Magnus zaprasza i wita w swoim świecie.

''Statek Umarłych'' to ostatnia część serii, ale nie koniec Magnusa. Przykro mi, ale naprawdę nie jest mi przykro. Istnieją jeszcze dwa dodatki, ale liczy się bardziej moim zdaniem nie przewodnik po Walhalli, ale ''Dziewięć z dziewięciu światów'', czyli opowiadania. Ale mniejsza z tym, bo to recenzja czego innego. Ostatnia część przede wszystkim skupia się na zakończeniu praktycznie wszystkich wątków: przeszłości mieszkańców dziewiętnastego piętra, pokonania Lokiego, które niestety nie jest ostateczne, wątku miłosnego Magnusa i Alex/a. Nie powiem, że najbardziej ekscytowałam się pierwszymi dwoma rozdziałami, gdzie pojawił się Percy. Wybacz, Magnus! Percy to życie! Swoją drogą Magnus ma trochę delikatnych niby-spoilerów z ''Apolla i boskich prób''. W sensie Magnus, że seria. W ogóle Apollo i Magnus dzieją się w tym samym czasie. Tak bardzo chciałabym już przeczytać Apolla, a ciągle nie wiadomo, kiedy będzie premiera ostatniego tomu. Ale to rzeczy! Magnus to seria, która zdecydowanie mi się podobała. Dużo humoru, ciekawe i różnorodne postaci, których nie da się nie lubić. Zdecydowanie polecam, podobnie jak wszystkie serie Riordana, bo to naprawdę ciekawe książki, dzięki którym możemy swoją drogą podszkolić się z różnych mitologii. Teraz nikt nie pokona mnie w mitologii greckiej. Więc... Co tu jeszcze napisać? W moim rankingu części ''Statek Umarłych'' zajmuje drugie miejsce, zaraz po ''Młocie Thora''. A teraz cóż, żegnam się z Magnusem, czekając na dodatki, i zabieram się za jedną z Mrocznych Baśni, tym razem o Mulan, czyli ''W świecie iluzji''. 
                                                                                                                               Miłego czytania

niedziela, 16 sierpnia 2020

RICK RIORDAN ,,MAGNUS CHASE I BOGOWIE ASGARDU : MŁOT THORA''


Książkę na język polski przełożyła Agnieszka Fulińska i Marta Duda-Gryc

Minęły prawie dwa miesiące, odkąd przyszło nam opłakiwać chłopaka, który powinien nam opowiadać o swoim trudnym życiu półboga, jakimś obozie, czy czymś... Tak, Magnus. Znowu się z ciebie nabijam. Dałeś się zabić na 50 stronie, czy tam następnej. Zależy, który moment uznasz za swoją śmierć. Tak, już kończę. No więc Magnus ma się super. Ma dom i kasę, którą może rozdawać bezdomnym, do których niedawno należał. Kochany chłopak. Ale czas sielanki musi minąć, bo inaczej byłoby nudno. Zaczyna się od zabicia kozła. A potem jakoś tak wyszło... Po pierwsze – Thor zgubił gdzieś młot i nie może oglądać seria... znaczy bronić Midgardu. Po drugie – poznajmy Alex. A może Alexa. Jej/jego zapytajcie. W każdym razie witamy nowego sąsiada Magnusa, który lubi kopiować czyjeś wystroje wnętrz. Po trzecie – Loki usiłuje wydać za mąż, zaręczoną już z kimś, Samirę za jakiegoś olbrzyma. Wredny, podstępny gość. A na dodatek Jack non stop flirtuje z innymi broniami, co może być dość denerwujące podczas walki.

Na ten moment jestem zdania, że to najlepsza część Magnusa, ale jeszcze nie przeczytałam ''Statku umarłych'' (Spoiler: będzie Percy! Czekałam na niego!), więc moje zdanie może się zmienić. Ale wtedy pewnie ''Młot Thora'' wyląduje na drugim. Naprawdę się uśmiałam przy tej książce, a Alex to kolejna świetna postać, którą akurat kochałam, jeszcze zanim się pojawiła. No wiecie, w internecie są spoilery... A przeglądając różne rzeczy z Percy'ego Jacksona natrafiałam trochę na wciśnięte tam żarty z Magnusa. Albo Magnusa i Alex. W ten sposób wiedziałam, na której stronie zginie nasz blondynek. Albo, że Jack lubi śpiewać. I też to, co w tym momencie jest spoilerem, więc nie będę okrutna. Nad czym by tu jeszcze rozprawiać? Cóż, to co sądzę na temat tej serii, napisałam już w recenzji ''Miecza Lata'', ale powtórzę, że jest świetna, tak, jak pozostałe serie Riordana. W skrócie jest to kupa śmiechu. Polecam!
                                                                                                                                  Miłego czytania

niedziela, 9 sierpnia 2020

RICK RIORDAN ,,MAGNUS CHASE I BOGOWIE ASGARDU : MIECZ LATA''


Książkę na język polski przełożyła Agnieszka Fulińska

Magnus Chase, światowej sławy celebry... A nie, przepraszam, pomyliły mi się książki. Zacznijmy jeszcze raz. Magnus Chase - sierota i bezdomny włóczęga. Dwa lata temu jego matka zginęła, ratując tym samym chłopaka. I choć życie na ulicy nie należy do prostych i przyjemnych, Magnus może przynajmniej cieszyć się z tego, że ma (również) bezdomnych przyjaciół.
Wszystko zaczyna się w momencie, gdy zaczyna go szukać rodzina. Po dwóch latach. Ale to nie Annabeth i jej ojciec znjadują uciekającego przed nimi i prawem szesnastolatka, a wuj Randolph, do którego rezydencji chwilę wcześniej się włamał. I to właśnie ten poważnie wyglądający wariat zaczyna opowiadać Magnusowi jakieś bzdury o jego skandynawskim pochodzeniu i j starożytnej broni, która po jej znalezieniu okazuje się być kupą złomu.
Ale niestety, drodzy państwo, nordyckie mity nie są mitami. Kto by się tego spodziewał? Ten stary kawałek metalu okazuje się być na tyle cenny dla jakiś ognistych olbrzymów, że są one skłonne przypuścić atak nie tylko na Magnusa, ale też na innych ludzi. No więc... chłopak musi ich jakoś bronić nie? I uwaga! Zwrot akcji. Drodzy czytelnicy, z przykrością zawiadamiam was o śmierci wspaniałego Magnusa Chase'a. Koniec. Możecie odłożyć książkę. Chwila, co tam szepczesz, Magnus? To nie jest koniec? Aha, nie umarłeś? Ale przecież byłam na twoim pogrzebie! Czy ktoś mi może wyjaśnić, o co tutaj chodzi?!

Magnus Chase to kolejna seria Ricka Riordana, jeszcze bardziej złączona z Percym Jacksonem niż Kroniki Rodu Kane. Przepraszam, będę trochę gadać o Percym (Percy to jednak Percy, nie można o nim zapominać). Ów połączenie dostrzegłam już dawno, zauważając, że Magnus i Annabeth mają to samo nazwisko. Ale grecy są nie tylko wspominani. Mały spoiler - Percy się pojawi. Ale nie o nim teraz.
Magnus to... w skrócie najbardziej dziwaczna i zarazem bardzo śmieszna seria. Wiem to już po pierwszym tomie. Ogólnie nigdy nie ciągnęło mnie do mitologii nordyckiej - może to przez te nazwy, których nawet nie umiem przeczytać, więc przeważnie tylko przelatuję po nich wzrokiem. Nie wiem, po co o tym wspominam, ale uznałam, że to ważne.
Znowu zaczynam od imienia Magnus, ale nie mogę inaczej, więc Magnusa nie da się nie lubić, podobnie jak Percy'ego. Znowu o nim gadam... pora iść na odwyk. Ale nie mogę nie wspomnieć o innych bohaterach. Zacznijmy od bogów, bo to może Wam coś mówić. Jeśli myślałam, że bogowie greccy/rzymscy są uciążliwi dla herosów, to nordyccy rozwalili ich na łopatki. Ale przynajmniej są śmieszni, a to najważniejsze. Chociaż wciąż czekam na debiut pewnej bohaterki (I po co ja siedzę w tym internecie? Nic tylko natrafiam na spoilery!), to tak czy inaczej ze wszystkich drugoplanowych bohaterów uwielbiam Heartha. Aż by się chciało chłopaka wytulić jak pluszowego misia. I uważam, że to, iż on jest głuchoniemy, sprawia, że książka i sam bohater stają się ciekawsi. O Blitzie mogę powiedzieć tyle, że uwielbiam jego przyjaźń z Hearthstonem. Jest jeszcze Samira, która wprowadza kolejną różnorodność. Walkiria, która jest muzułmanką. Mam wrażenie, że Magnus w zasadzie cały jest najbardziej różnorodną serią Riordana. Ale i tak kocham Percy'ego i tak dalej... Dobra, kocham wszystkie serie. Dziękuję, koniec, kropka.
Podsumowanie dla tych, którzy powyższy tekst tylko prześledzili wzrokiem, jak ja nordyckie nazwy, i nie wiedzą, czy książka jest dobra, czy nie. Tak, książka jest bardzo dobra. Kocham książki wujka Ricka, dziękuję za uwagę. Drugi tom zwie się ,,Młot Thora'' i tak właściwie dotąd pisałam, że nie wiem, co się tam wydarzy, ale kiedy to piszę, to jestem już po lekturze, więc... Druga część całkowicie może wysadzić mózg. Przed czytaniem skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą, gdyż każda przeczytana strona grozi atakiem śmiechu lub całodzienną głupawką.

PS. Swoją drogą, seria ma śliczne okładki. Może to przez kolory tła?

                                                                                                                        Miłego czytania

niedziela, 2 sierpnia 2020

MARISSA MEYER ,,SAGA KSIĘŻYCOWA : CINDER''


Książkę na język polski przełożyła Magdalena Grajcar

Ponad sto lat po czwartej wojnie światowej Ziemię paraliżuje litumoza - śmiertelna choroba, której pochodzenie jest nieznane, a antidotum nieodkryte. Dotarła ona również do Nowego Pekinu.
Niebezpieczna królowa Księżyca grozi Ziemi wojną, jeśli nie zgodzą się na jej warunki. Propozycja małżeństwa wciąż jest aktualna, pomimo iż książę Kaito zajęty jest teraz umierającym na litumozę cesarzem, a jego ojcem. 

Cinder Linh jest uzdolnionym mechanikiem oraz cyborgiem, a tym samym obywatelką drugiej kategorii. Ważna tyle, co zwykły android. Dziewczyna nie pamięta nic z czasów przed operacją, gdy fragmenty jej ciała zastąpiły sztuczne części. Jako cyborg nie może sama o sobie decydować, gdyż robi to za nią jej prawna opiekunka. A macocha jej nienawidzi. I to na nią, a także na swoje przyrodnie siostry, Cinder musi zarabiać. W ten właśnie sposób, jako mechanik, dziwnym trafem spotyka księcia, który... ma dla niej zlecenie. Jednak zwykła naprawa androida rozpoczyna coś więcej niż znajomość i zauroczenie. Cinder trafia w sam środek konfliktu z Księżycem, w którym przypada jej większa rola, niż można było się spodziewać. 

Słyszałam o tej książce już dawno, bo w końcu miałam w domu stare wydanie, gdzie podobno nie pojawiły się kolejne części. Dopiero jakiś czas temu natrafiłam na... chyba recenzję trzeciej albo czwartej części. To chyba była Winter, czyli ostatnia. Więc zapisałam sobie tę serię jako do przeczytania i dopiero podczas wizyty w Empiku natrafiłam na nią ponownie. No i jestem zachwycona. Jest to futurystyczna wersja historii Kopciuszka. Cały świat wygląda inaczej i na początku miałam z tym problem, bo brakowało mi jakiegoś dokładniejszego wprowadzenia. Lekko się gubiłam, ale po może dwóch rozdziałach zaczynałam rozumieć. To był akurat minus. Dalej jednak wszystko poszło z górki, a książka na dobre mnie wciągnęła. Kopciuszek to już odgrzewany kotlet, widziałam i czytałam mnóstwo jego wersji, między innymi ,,Geekerellę'' Ashley Poston. Tu jednak nie mieliśmy tylko nowoczesnej wersji, ale wersję science-fiction. Polubiłam Cinder, a także inne postaci, a cała fabuła to tylko początek. Co prawda dość przewidziałam zakończenie... Ale mniejsza z tym! To tylko część finału pierwszego tomu. Pierwsza część skupia się na Kopciuszku i liczę, że perspektywa Cinder pojawi się w drugiej części, czyli ,,Scarlet'', ponieważ byłoby dość głupie, gdyby jej zabrakło. Wiadomo na pewno, że tam będzie. Mówiłam już, że nie lubię, gdy każdy tom serii ma inną narrację?
W każdym razie jestem bardzo, ale to bardzo zadowolona i chciałabym już przeczytać kolejną część, no ale nie można mieć wszystkiego na pstryknięcie palcami... Zaraz, ja nawet tego nie potrafię. No to na zawołanie, krzyczeć umiem. Do tego, co jeszcze mi się podobało w ,,Cinder'' mogę też dodać wydanie, ponieważ okładka jest nie tylko ładna, ale też twarda. Jak ja lubię twarde okładki!
Zdecydowanie polecam ,,Cinder'', bo mnie osobiście bardzo wciągnęło. To jest nie tylko Kopciuszek w kolejnym odgrzaniu, ale też ciekawa wizja przyszłości, rzadko spotykane miejsce akcji (nie wszystko musi kręcić się w Stanach) i wiele więcej! Księżycowi wciąż nie odkryli przed nami wszystkich tajemnic. A teraz liczę, że szybko dorwę kolejną część i na razie zabieram się za czekającego już od dawna ,,Magnusa Chase'a i bogów Asgardu''.

                                                                                                                                  Miłego czytania

niedziela, 26 lipca 2020

SUZANNE COLLINS ,,BALLADA PTAKÓW I WĘŻY''


Książkę na język polski przełożyli Małgorzata Hesko-Kołodzińska i Piotr Budkiewicz

Coriolanus Snow - znany nam wszystkim okrutny prezydent Panem. Jednak lata temu był kimś innym.

Dożynki dziesiątych Głodowych Igrzysk to szansa, by osiemnastoletni Coriolanus zdobył rolę mentora, a tym samym szacunek i rozpoznawalność. Jest to jego obowiązek wobec jedynych żyjących członków rodziny. Ich ród upada, wszyscy w Kapitolu zapomnieli o Snowach. Przestali się liczyć.
Chłopak jednak widocznie ma pecha, a może ktoś z premedytacją pragnął go upokorzyć, gdyż przypada mu dziewczyna z dwunastego dystryktu. Dziewczyna z wężem. Dziewczyna w kolorowej sukience. Dziewczyna, która śpiewa. Lucy Gray.
Losy dziewczyny i Coriolanusa ciasno się ze sobą splatają. To, czy dziewczyna przeżyje na arenie, zależy od jego sprytu i jej uroku. Od tego, czy zwycięży, zależy przyszłość Coriolanusa.

Snow zawsze na szczycie.

Na prequel ,,Igrzysk śmierci'' czekałam mniej niż na ,,Narzeczoną'', która przyszła w tym samym czasie, a po prostu się zachwyciłam. W przeciwieństwie do tej drugiej książki... Ekhm. ,,Ballada ptaków i węży'' to opowieść o młodym prezydencie Snowie, o jego przemianie i dochodzeniu do władzy. Wszystko rozgrywa się w ciągu kilku miesięcy. Wszystko kręci się wokół Lucy Gray. Jeśli ktoś jest zdziwiony, że używam imienia plus nazwiska, to powiem, że Gray jest jej drugim imieniem. Dopiero po czasie zrozumiałam. Do dziewczyny nawiązuje również tytuł. Ballada, ptak i wąż. A przynajmniej tak uważam. Nietrudno się domyślić, że między Snowem a Lucy Gray coś zaiskrzy. I zaiskrzyło, to żadna tajemnica. Bo w końcu o to chodzi.
Książka tłumaczy wiele w działaniach znanego nam prezydenta. Tłumaczy też dlaczego Snow tak bardzo nienawidził Katniss w każdym calu. 
Od początku snułam różne scenariusze, co zmieni Coriolanusa, którego w tej książce dość polubiłam. Wiedziałam, że będzie to miało związek z Lucy Gray. No i przewidziałam.
Igrzyska nie zawsze wyglądały tak jak podczas siedemdziesiątych czwartych, co było wiadome, jednak to co przeczytałam wbiło mnie w...koc? Raczej nie w ziemię, nie czytam na stojąco. Różnica była drastyczna. Podczas dziesiątych igrzysk wprowadzono mentorów, którymi byli uczniowie z Kapitolu. Pojedyncze skrawki jednych z ostatnich igrzysk również wtedy zaczynały być wprowadzane.
Jestem naprawdę zadowolona z tej książki. Trzyma ona równie dobry poziom co ,,Igrzyska śmierci'' i nie tworzy dziur fabularnych. Nie nudziłam się przy niej, a wręcz przeciwnie! Przywiązywałam się do postaci, wczuwałam w historię i przeżywałam liczne zaskoczenia i momenty szoku. Niestety czytanie zajęło mi trochę czasu, ponieważ nie da się ukryć, że ,,Ballada ptaków i węży'' to, że tak powiem, kloc. A przynajmniej z mojej perspektywy. Nie ma chyba też problemu z tym, żeby ktoś, kto nie czytał trylogii, zaczął od tego prequelu. Jak powiedziałam - dziur w fabule nie ma. Ba! Nawet to nie jest wtedy taki zły pomysł. Działania prezydenta Snowa nabierają wówczas sensu. A fanom ,,Igrzysk śmierci'' polecam balladę, ponieważ... jest świetna. Po prostu. Nie zawiedziecie się, jestem tego pewna. W przyszłym tygodniu powinna pojawić się recenzja ,,Cinder'', czyli pierwszego tomu Sagi Księżycowej Marissy Meyer. Nie jest to moje pierwsze podejście do książek tej autorki, ponieważ czytałam kiedyś już ,,Bez serca'', którego recenzja się tutaj pojawiła, i byłam bardzo zadowolona, więc liczę, że ,,Cinder'' wywoła u mnie podobne odczucia.
                                                                                                                                  Miłego czytania

Leigh Bardugo ,,Szóstka Wron"