Wszystko wydaje się takie samo, ale takie nie jest. Klątwa zawisła nad Finfolk, pogrążając je w koszmarze. Jednakże tylko uciekinierzy z Miasta Snów zdają sobie z tego sprawę.
March obudziła magię, uśpioną w Domie Wiedźm, jednak wciąż wie o niej zbyt mało, by stanąć do walki z Wyrd i zdjąć klątwę. Tymczasem Callen chce poznać swoją przeszłość i swoje dziedzictwo. Jednak poskładanie swojego życia, z którego część po prostu uleciała, nie jest takie proste.
Okryte klątwą Finfolk nie jest jednak aż takie spokojne, jak się wydawało. March ma wizje, nie tylko dotyczące przeszłości. W swoich snach widzi śmierci, które miały miejsce w rzeczywistości. Ale czy może mieć pewność, że to tylko manipulacja ferów...?
Na March, Callena i kota Piątka czeka wyzwanie. Wszystko i wszyscy mają swoje tajemnice, nawet Dom Wiedźm i siostry Malloway. Komu więc można zaufać?
Jeśli mogę być szczera, a chyba mogę, to... Niewiele pamiętam z pierwszej części, podobnie miałam z ,,Kronikami Jaaru'', jednak tam wszystko było takie... bardziej proste, a przez to łatwiejsze do zakodowania w głowie. W każdym razie ''Miasto Snów'' niemal w całości wyleciało mi z głowy. Nie pamiętałam połowy książki i to mnie boli. Niestety nie da się czytać serii w kawałkach, gdy się czyta tyle innych rzeczy, ale czy jest inne wyjście? Dla mnie nie ma. Mimo całego ponownego ogarniania wszystkiego bardzo podobała mi się książka, podobnie jak wszystkie dotychczasowe tego autora. Nie bez powodu ''Kroniki Jaaru'' to jedna z moich ulubionych serii. Zarówno ta seria, jak i ''Krew ferów'', dzieją się w tym samym świecie, jednak nie nawiązują do siebie. Mam jednak wrażenie, że trylogia o March i ferach z Aislingen jest znacznie bardziej zawiła, a spojrzenie na ten świat jest niemal zupełnie inne. Również moje spojrzenie jest inne, ale na bohaterów.
Callena wcześniej było bardzo niewiele, a przynajmniej w takich ilościach go pamiętam. Mimo wszystko ta postać nie była zbyt rozwinięta, jednak tutaj miał swoją rolę i swoją perspektywę. Polubiłam go znacznie bardziej niż March, ale i tak moim ulubieńcem zostanie Piątek. Nie jest to może najważniejsza postać w tej historii, jednak lubię go najbardziej. Chyba nigdy nie było sytuacji, żeby mnie denerwował. Za to niezwykle działała mi na nerwy Isel na przemian z March. Przyjaciółka szesnastoletniej Sky całą książkę mnie irytowała i gdybym znalazła się z nią w jednym pomieszczeniu, to po prostu bym wyszła. Zmieniło się moje spojrzenie na March. Ten... rok, półtora roku temu March wydała mi się ciekawa, bo miała taki inny charakter niż większość bohaterek książek. Teraz jednak po prostu... denerwował mnie jej sposób bycia. Krótko i dosłownie mówiąc: wkurzało ją wszystko. Co nie zmienia faktu, że wraz z książkowym biegiem czasu nabierała trochę pokory i przestała pokazywać światu środkowy palec dwadzieścia cztery godziny na dobę.
''Dom Wiedźm'' może nie był pełen akcji, podobnie jak pierwszy tom, ale bardzo mi się podobał. Wypadł moim zdaniem lepiej niż pierwszy tom, był pełen tajemnic i spisków, pełen magii. Przyznaję, że czytałam go dość długo, jak na mnie, ale co poradzić? Za mało czasu.
Podsumowując: jestem naprawdę zadowolona, kocham świat wykreowany przez Fabera, choć nie zawsze wszystko pojmuję. Gdy magia odwołuje się trochę do fizyki i tym podobnych, mój mózg przechodzi na tryb ''wszystko jasne, ale powiedz to jeszcze raz po polsku''. Polecam wszystkim fanom magii i wiedźm, a ja tymczasem zabieram się za pisanie recenzji ''Gwiazd naszych wina'' Johna Greena i czytanie ''Ciernia klątwy'' Liz Braswell.
Miłego czytania
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz