niedziela, 19 grudnia 2021

Kasie West ,,Szczęście w miłości"

 

Książkę na język polski przełożył Jarosław Irzykowski 

  Maddie nigdy nie zostawia niczego przypadkowi. Ciężko pracuje, by otrzymać stypendium i utrzymać rodzinę w całości. Pewnego wieczora, któremu sporo brakuje do wymarzonej osiemnastki, gdy frustracja bierze górę, pod wpływem impulsu kupuje los na loterii. I choć bardziej prawdopodobne byłoby trafienie przez piorun, dziewczyna wygrywa kilka milionów dolarów. 

  Nagle wszystko się zmienia. Maddie nie musi już martwić się oszczędzaniem na najdrobniejszych rzeczach. Ludzie ją rozpoznają i chcą z nią rozmawiać (głównie o pieniądzach, ale jednak!). Jest w centrum uwagi całej szkoły, co mimo wszystko wydaje się miłe. A jeśli ma się kupę forsy na swoim koncie, to można przy okazji trochę zaszaleć, prawda? Ale gdy każdy zdaje się chcieć wyciągnąć od niej pieniądze, a w internecie zaczynają pojawiać się złośliwe posty i artykuły na jej temat, Maddie czuje, że nie może ufać już nikomu... prócz Sethowi, jej przyjacielowi, który pracuje z nią w zoo. Tylko on nie wie jeszcze o wygranej Maddie i wciąż jest tym samym miłym i zabawnym chłopakiem, co wcześniej. Ale kto wie, czy wyznanie prawdy tego nie zmieni...

  No więc... każda kolejna książka Kasie West, po którą sięgam, ma jakiś defekt, przez który nie zamierzam do niej wracać. Tak było z ,,Chłopakiem na zastępstwo" (bohaterka megairytująca, recenzja już była, ale lata świetlne temu) i ,,Chłopakiem z sąsiedztwa" (wiało nudą). Tak naprawdę tylko ,,Chłopak z innej bajki" był dobry. Teraz sięgnęłam po ,,Szczęście w miłości" i tytuł nijak ma się do treści, bo miłości to tam prawie nie ma, a szczęście ma do niej tyle, co piernik do wiatraka (przepraszam wszystkie pierniki i wiatraki, które coś do siebie mają, jeśli je tym stwierdzeniem uraziłam). 

  Zacznijmy od początku. Maddie jest zorganizowana, ma głowę na karku i w sumie nie jest zbyt interesująca. Kiedy wygrywa w loterii, staje się roztrzepana, naiwna i tak samo nijaka. Z bohaterów wszyscy irytowali, byli wyjątkowo płascy i tylko Seth wypadał całkiem nieźle.

  Fabuła była dość przewidywalna i nic mnie nie zaskoczyło. Wszelkie zwroty akcji powinny mieć cudzysłów w swojej nazwie, bo były to ,,zwroty akcji". Naprawdę spodziewałam się, że akcja i te wszystkie wątki będą lepiej poprowadzone, a tymczasem nawet wątek miłosny mnie nie wciągnął. Dziwne, nie? Ja, wielbicielka miłosnych relacji, nie interesowałam się wątkiem miłosnym, bo został napisany naprawdę kiepsko i było go tyle, co nic. Większość czasu antenowego zajmowały pieniądze i to, jak to wszyscy oszukują naiwną Maddie, której asertywność wyjechała na wakacje, a rozsądek rozpoczął strajk. Ostatecznie wszystko kończy się wręcz bajkowo dobrze, co zupełnie mi nie leży - Maddie rozwiązała wszelkie problemy tak prosto u głupio, że jestem pewna, że większości nie rozwiązała wcale, bo nie wystarczy rzucić ,,Ej, mamo i tato, skończcie się kłócić i idźcie na terapię, bo ja lecę się całować z chłopakiem, na którego nakrzyczałam" albo ,,Hej, braciszku, nie wydawaj już tyle, okej? Dzięki.". 

  Choć lekki i humorystyczny styl pozostał, to nie uratował całości. W planach mam przeczytanie jeszcze kilku książek West i mam nadzieję, że będą lepsze od poprzednich trzech niewypałów. Do następnego tygodnia!

niedziela, 12 grudnia 2021

Rachael Lippincott, Mikki Doughtry i Tobias Iaconis ,,Trzy kroki od siebie"

 


Książkę na język polski przełożył Maciej Potulny 

  Stella i Will chorują na mukowiscydozę - chorobę, przez którą ich płuca nie pracują tak, jak należy. Chorzy na muko zawsze muszą trzymać dystans trzech kroków - wystarczy jeden oddech, jeden dotyk, by jedno zaraziło drugie. 

  Stella trzyma się list i planów, robi wszystko, by choroba nie pokonała jej zbyt szybko. Will jest zakażony wyjątkowo silną i groźną dla niego i innych chorych bakterią, a mimo to nie widzi sensu w leczeniu - ma dość przenosin z jednego szpitala do drugiego, ciągłego testowania nowych leków, które nie mogą ocalić mu życia. 

  Gdy ci dwoje się spotykają, a szpitalne korytarze stają się scenerią historii miłosnej, na przeszkodzie stoją tylko trzy kroki. Im bardziej się kochają, tym bardziej boli ich dzieląca odległość. Czy odrobina bliskości naprawdę musi być tak bliska wyrokowi śmierci?

  Czego można się po mnie spodziewać jak nie ,,najpierw film"? Z początku nawet nie wiedziałam, że film jest na podstawie książki. Widziałam zwiastuny na YT, historia mnie interesowała, a kiedy na ,,koronaferiach" widziałam, że film znika z Netflixa, postanowiłam go obejrzeć. Jestem osobą WWO, spodziewać się można, że często ryczę przy filmach, czy książkach, ale w rzeczywistości rzadko czuję, że łzy naprawdę cisną mi się do oczu. Ten film wywołał taki efekt, a książka zrobiła to samo.

  Stella jest poukładana, a Will niekoniecznie - klasyk. Ona chce się leczyć, on chce żyć pełnią życia. A jednak z czasem się w sobie zakochują i to dosłownie na śmierć i życie - w końcu jeśli zbliżą się do siebie za bardzo, jeśli zarażą się nawzajem, choroba pokona ich jeszcze szybciej. A jednak oboje postanawiają zaryzykować. 

  Ta historia potrafi rozbawić, ale też wyciskać łzy z oczu, ściskać za serce i skłania do rozmyślań - jak wszelkie historie tego typu, jak ,,Gwiazd naszych wina". Ale uwielbiam ją i polecam naprawdę wszystkim - świetna historia, napisana lekkim stylem, którą czyta się szybko jednym tchem.

   Na koniec chcę jeszcze na chwilę wrócić do filmu - stwierdzam, że jest naprawdę wierną adaptacją, jednak brakuje mi w niej dwóch rzeczy: perspektywy Willa i epilogu, który został wycięty.

  Do następnego tygodnia! Prawdopodobnie w następnej recenzji będziecie mogli przeczytać mój wywód na temat ,,Szczęścia w miłości"! 

                                                                                                                      Miłego czytania

niedziela, 5 grudnia 2021

Lauren Kate ,,Łza"

 


Książkę na język polski przełożyła Anna Studniarek-Węch

  ,,Nigdy, przenigdy nie płacz" - tego w dzieciństwie nauczyła Eurekę Diana - jej matka. Ale teraz Diana nie żyje - zabrała ją fala, a Eureka każdego dnia nienawidzi siebie za to, że ona przeżyła. Ale mimo żałoby i rozdzierającej serce tęsknoty dziewczyna nie uroniła ani łzy.

  Wraz z odejściem Diany straciła chęć do życia. Ale teraz wszystko się zmienia. Matka pozostawia dziewczynie kilka przedmiotów - medalion, którego nie da się otworzyć; kamień, którego nie wolno jej wyjmować i książka, której nikt nie potrafi przeczytać.

  Kiedy na drodze Eureki staje Ander, Eureka jest zagubiona. Chłopak o oczach w kolorze morza patrzy na nią tak, jakby znał ją całe życie i wiedział o niej wszystko - w tym ból i pustkę, którą odczuwa, odkąd straciła Dianę. Na dodatek, gdy roni jedną, jedyną łzę, ociera ją, jakby od tego zależał los świata, a na dodatek ostrzega dziewczynę przed grożącym jej śmiertelnym niebezpieczeństwem. 

  Z każdym dniem Eureka jest coraz bliżej płaczu. Nie rozumie już nic, a zwłaszcza tego, co w ostatnim czasie dzieje się z Brooksem - jej najlepszym przyjacielem, który zdaje się usilnie doprowadzić ją do łez. 

  Powiem tak - czytałam tę książkę ponad miesiąc tylko dlatego, że skoro poświęciłam już czas na czytanie, to ją skończę, żeby wydać pełnowartościową opinię. Stwierdzam, że nie była warta zachodu i zwyczajnie słabo napisana.

  Zacznę od tego - książka wykorzystuje mity o Atlantydzie i schematy popularne w tamtych latach w młodzieżowej fantastyce (Jeśli nie pamiętacie mojego wywodu na temat trylogii Trylle i jej podobieństwa do ,,Skrzydeł Laurel", to odsyłam was do recenzji!), czyli np. trójkąt miłosny. Cała historia z Atlantydą, Córką Łez, Selene i Leanderem była dobra, ale wykonanie już nie. Książka nie wzbudzała we mnie praktycznie żadnych emocji, a losy bohaterów były mi obojętne - na każdą rzecz reagowałam w stylu ,,okej" i wzruszeniem ramion. Dopiero końcówka przyniosła ze sobą coś ciekawszego i więcej Andera, który podobno miał być tak ważny. To, jak bardzo kochał Eurekę, było naprawdę słodkie, ale ten wątek został pokazany tak byle jak, że naprawdę...Nie przywiązałam się też do żadnej postaci. W dodatku cały klimat był dość specyficzny. Może to sprawia, że książka była ciekawsza przez rzadko wykorzystywaną scenerię, czyli Luizjanę, ale nie rozumiałam wielu słów, które wykorzystywano do opisywania miejsc wydarzeń.

  Powiem krótko: książka była słaba i nie czuję potrzeby czytania drugiej części, która zbiera jeszcze słabsze opinie. I tak nawet nie mam jej w bibliotece, więc sprawa załatwiona. Nie polecam. 

 Recenzja za tydzień? Prawdopodobnie będą to ,,Trzy kroki od siebie". Do następnego tygodnia!

 

niedziela, 28 listopada 2021

Liz Braswell ,,NieUrodziny"

 


Książkę na język polski przełożyła Dorota Radzimińska 

  ,,Co by było, gdyby Krainie Czarów groziło niebezpieczeństwo, a Alicja bardzo się spóźniała?"

  Jedenaście lat temu mała Alicja, goniąc białego królika, trafiła do Krainy Czarów. Osiemnastoletnia Alicja wciąż pamięta o niezwykłej krainie i jej mieszkańcach, i wciąż szuka ich obecności w swoim świecie, uwieczniając to, co niezwykłe, za pomocą swojego aparatu. Pewnego dnia, gdy wywołuje zdjęcie jednej ze swoich sąsiadek, zamiast niej widzi tam Królową Kier. Wkrótce na kolejnych fotografiach odnajduje starych przyjaciół, a każdy z nich jest bardziej zaniepokojony i przerażony od poprzedniego. W dodatku Alicja wyraźnie otrzymała prośbę o pomoc od Marianny, która najwyraźniej jest jej odpowiednikiem z Krainy Czarów. Dziewczyna wie, że w świecie jej przyjaciół źle się dzieje, jednak już od jedenastu lat nie potrafi tam wrócić. 

  Alicja musi odnaleźć drogę do Krainy Czarów, by pokonać Królową Kier i odnaleźć swoje miejsce w obu światach, nim skończy się Czas, a zegar wybije... trzynastą?

 Gdy zobaczyłam okładkę, pomyślałam: ,,O! Kolejna mroczna baśń!". Chwilę potem widzę wydawnictwo i nazwę serii pod tytułem i myślę: ,,Chwilunia... Co tu się dzieje?". Cóż, najwyraźniej ,,NieUrodziny" to nowa seria, której nie wydaje Egmont, ale i tak traktuję ją jako mroczną baśń - zwłaszcza że napisała ją autorka, której książki stanowią większą część tego cyklu (,,Potęga magii", ,,Świat obok świata", ,,Cierń klątwy", ,,Dawno, dawno temu... we śnie" i książki niewydane w Polsce m.in. o Piotrusiu Panie). ,,NieUrodziny" od mrocznych baśni różni też kolejna rzecz - długość. Drodzy państwo, najnowsza książka liczy sobie ponad 500 stron!

  Zanim opowiem o książce, muszę chwilę ponarzekać na sposób wydania, bo jest on naprawdę kiepski ze względu na jeden fakt - papier. Choć okładka jest ładna, brzegi są barwione (uwaga! jaskrawy róż!), to papier jest tak cienki, że podczas czytania bardzo się bałam, żeby przypadkiem nie podrzeć tych cieniutkich karteczek i nie zagiąć okładki, której faktura też jest kiepska. 

  A teraz o samej książce - sądzę, że to dotąd najlepsza książka Liz Braswell. Idealnie oddała klimat i całokształt Krainy Czarów, który jest pełen nonsensu. Wspomnienia z lektury ,,Alicji w Krainie Czarów" trochę mi się już zatarły, a animacji zupełnie nie pamiętam (najwyraźniej nie znalazła się w gronie moich ulubieńców, skoro do niej nie wracałam), jednak pamiętam ten absurd i abstrakcyjnych bohaterów oraz niezwykłą krainę - właśnie to znalazłam w ,,NieUrodzinach", które przypomniały mi, swoją drogą, o istnieniu Marianny w Krainie Czarów. Postać Marianny od białego królika, która w oryginalnej książce była tylko wspomniana, przewijała się przez całą książkę, jednak nigdy jej nie spotkaliśmy (wiemy tylko, że najwyraźniej bardzo przypomina Alicję). 

  W książce Alicja musi jednak zmierzyć się też z problemami prawdziwego świata, gdzie zbliżają się kolejne wybory na burmistrza, mniejszości etniczne i narodowe są prześladowane, Matylda (starsza siostra Alicji) próbuje zeswatać siostrę z przyjacielem jej adoratora, a ujmujący pan Katz szybko znalazł sobie miejsce w sercu Alicji. Swoją drogą, bardzo polubiłam Katza i jego relację (miłosną) z Alicją, która była bardzo naturalna i nie przypominała tandetnej historii miłosnej Śpiącej Królewny, Kopciuszka, czy też Królewny Śnieżki, które zabujały się w obcych facetach od pierwszego wejrzenia. Być może tak spodobał mi się ten wątek, bo postać Katza (z wiadomych powodów) nie występuje w oryginale (chyba że mówimy o jego odpowiedniku z Krainy Czarów) i dlatego nie doszło do często zarzucanego autorce ,,uśmiercania miłości".

  Choć historia trochę mi się dłużyła, jestem bardzo zadowolona z tej książki i myślę, że każdy miłośnik Alicji znajdzie w tej książce prawdziwą Krainę Czarów i cały jej nonsens. Jestem ciekawa, czy wydane zostaną pozostałe mroczne baśnie i jakie będą kolejne mroczne opowieści. A może mroczne opowieści to po prostu inny przekład mrocznych baśni (co ciekawe i co będę przypominać, to oryginalna nazwa mrocznych baśni to ,,zakręcona opowieść" w wolnym tłumaczeniu).

  Co pojawi się w przyszłym tygodniu? Nie wiem tego, gdyż mam różne opcje; zgaduję, że będzie to ,,Łza", a być może skończę wcześniej ,,Trzy kroki od siebie". W każdym razie jedna z tych dwóch. Do następnego tygodnia!

                                                                                                                                       Miłego czytania

niedziela, 21 listopada 2021

Julia Biel ,,To nie jest, do diabła, love story. Tom 1"

 


  Niespełna siedemnastoletnia Ella Beck, mistrzyni sarkazmu i miłośniczka kawy, nigdy nie ogląda się za siebie, mając przed oczami starannie zaplanowaną przyszłość z dala od rodziców. Nigdy nie miała czasu na przyjaźń, nie mówiąc już o miłości. Ale gdy przez (egoistyczną) decyzję rodziców ląduje sama w Poznaniu, wszystko się zmieni za sprawą postawionego na jej drodze jak szlaban Jonasza - jej całkowitego przeciwieństwa. Zawadiacki przystojniak, którego szczyt ego ginie wśród chmur i który nie zamierza dać się zamknąć w rubryczkach, chcąc żyć pełnią życia. Zbieg okoliczności sprawia, że Ella pilnie potrzebuje chłopaka-na-niby, którego zabierze na wesele (czytaj: Jonasza), a Jonasz chce się odegrać na byłej dziewczynie, spotykając się z osobą, która wyjątkowo działa Liliannie na nerwy (czytaj: Ellą).

  Pamiętajmy jednak, że przede wszystkim: to nie jest, do diabła, love story, tylko prawdziwe życie, które osłodzi tylko... Nutella. 

  O tej książce po raz pierwszy usłyszałam na Strefie Czytacza. Później wielokrotnie seria przewinęła się przez Instagrama, aż w końcu postanowiłam kupić pierwszy tom. Po co ja tyle zwlekałam?!

  Z początku zdecydowanie byłam zagubiona, bo nie do końca rozumiałam, czemu Ella ma angielskie nazwisko, kim są wspominane przez Ellę osoby albo gubiłam się w gąszczu imion i ksywek. Potrzebowałam kilku rozdziałów, żeby to ogarnąć, ale nie przeszkadzało mi to w odbiorze całej książki. 

  ,,To nie jest, do diabła, love story" jest love story, ale takim, które nie pachnie różami przez całą dobę, nie jest pełne nastrojowej muzyki i nie jest tak proste - w końcu to prawdziwe życie. Historia Elli i Jonasza ma swoje jaśniejsze, beztroskie i naprawdę zabawne momenty, ale też ciemniejsze, pełne nieporozumień i problemów. Tak naprawdę wszystkiemu są winni rodzice Elli, do diabła z nimi (spoiler? Nie wiem). 

  I chcę tylko powiedzieć, że kończenie książki w takim momencie powinno być karalne, bo teraz w trybie natychmiastowym potrzebuję drugiego tomu, żeby dowiedzieć się, jak potoczą się dalej losy (Nut)Elli i Jonasza, których naprawdę pokochałam. Polubiłam Ellę, z którą mam trochę wspólnego i pokochałam Jonasza (pomimo wad i dużego ego), który nieraz rozśmieszał mnie do łez. 

  Książka została napisana w bardzo lekki, przyjemny i humorystyczny sposób, bohaterowie zostali dobrze wykreowani, a historia pełna jest zawirowań i zwrotów akcji. Świetnie się bawiłam przy TNJDDLS (tytuł jest za długi, żeby go ciągle przytaczać) i nie mogę się doczekać, gdy przeczytam drugi tom (muszę do tego czasu kupić zakładki z Jonaszem i Ellą, muszę)!

  Do następnego tygodnia! Na 90% pojawi się wtedy moja recenzja ,,Łzy" Lauren Kate, a jeśli nie, to będą to ,,NieUrodziny" Liz Braswell, czyli mroczniejsza opowieść o Alicji z Krainy Czarów. 

                                                                                                                       Do następnego tygodnia

niedziela, 14 listopada 2021

Juliet Marillier ,,Córka Lasu"

 


Książkę na język polski przełożyła Magdalena Grajcar, a poprawiła Ewelina Zarembska 

,,Odnajdziesz drogę, Córko Lasu. Czeka cię smutek i ból, a także wiele prób. Doświadczysz zdrady i straty. Jednak twe nogi nie zboczą z kursu."

  Siedmiorzecze to tajemnicza kraina pełna lasów zamieszkiwanych przez Czarowny Lud, zagrożona przez zachłannych, barbarzyńskich Brytów oraz Wikingów. W tym pięknym kraju, wśród starożytnych drzew i szeptów lasu dorasta Sorcha, siódma córka siódmego syna, i jej sześciu starszych braci. Spokój i szczęście znikają jednak, gdy Lord Colum powraca do Siedmiorzecza z Lady Oonagh - piękną kobietą o mrocznym sercu i czarnej duszy. Wiedźma krok po kroku niszczy życie swoich pasierb, usiłując wlać truciznę w ich umysły, aż pewnej nocy rzuciła straszliwą klątwę na braci Sorchy, zamieniając ich w dzikie łabędzie. Teraz kobieta chce dopaść ich siostrę.

  Dziewczynce udaje się uciec, jednak jej bracia wciąż pozostają pod wpływem zaklęcia, które tylko Sorcha może złamać, wykonując zadanie powierzone jej przez Czarowny Lud. W milczeniu uszyje sześć koszul z pokrytej kolcami gwiazdnicy, a jej historii nie pozna nikt, dopóki praca nie zostanie ukończona. Jeśli wyda choćby najmniejszy dźwięk, jej bracia na zawsze pozostaną łabędziami. Na swojej drodze Sorcha napotka wiele przeciwności losu. Miłość do braci doda jej jednak odwagi, by każdego dnia kontynuować bolesne zadanie. Czy będzie jednak w stanie być silną wystarczająco długo?

  ,,Córka Lasu" to niezwykły i piękny retelling baśni o ,,Sześciu łabędziach". Jako dziecko uważałam tę historię za zbyt smutną, a z czasem ją pokochałam. Co ciekawe, niewiele różni się ona od ,,Dzikich łabędzi", które właśnie znałam. W zasadzie rozbieżność widać przede wszystkim w liczbie łabędzi, których w wersji Andersena (pana, który spisał z kolegów Grimmów, ale pozmieniał to i owo) było... jedenaście. 

  Kiedy czytałam te liczne pozytywne recenzje, te zachwyty, te ,,ochy" i ,,achy" nad tą książką, wciąż nie byłam pewna, czy dostrzegę to samo, co inni przede mną. Gdy jednak wkroczyłam do świata Siedmiorzecza, przepadłam zupełnie. Zakochałam się w tej historii, w tym świecie i baśniowej narracji autorki, która gładko łączyła magiczną opowieść z historią wczesnośredniowiecznej Irlandii. Historia Sorchy porusza do głębi, a każdy ból, każdy smutek, który odczuwa, odczuwa też czytelnik. Losy Sorchy nie mogły przez długi czas opuścić mojej głowy, jakby książka rzuciła na mnie zaklęcie. 

  ,,Córka Lasu" to opowieść niezwykła i piękna, po prostu wspaniała, rewelacyjna. Musicie ją przeczytać! Jedyna rzecz, do której mogę się przyczepić, to... długość rozdziałów. Jeśli każdy ma po 50 stron, może to być problematyczne. Gdy jednak patrzę na to teraz, uważam, że niewiele rozdziałów można skrócić, bo przecież każdy rozdział książki, to rozdział z życia Sorchy, który należy opisać od początku do końca. Czytajcie ,,Córkę Lasu", a gwarantuję, że nie będziecie w stanie się od niej oderwać!

  Wiem, że ,,Córka Lasu" to pierwszy tom serii... Ale jednak waham się, czy czytać tom drugi (pozostałych trzech jeszcze nie wydano w Polsce). ,,Syn cienia" to jednak historia córki Sorchy, a nie samej dziewczyny. Podejrzałam też, że kolejne tomy to kolejne pokolenia. Zastanawiam się, czy warto brnąć dalej. Choć pokochałam pierwszą część, to ciężko byłoby mi rozpoczynać kolejną więź z nową bohaterką. Być może przeczytam część drugą, a może pozostanę tylko przy retellingu ,,Sześciu łabędzi". Odpowiedź przyjdzie z czasem. Do następnego tygodnia!

                                                                                                                         Miłego czytania

niedziela, 7 listopada 2021

Alexandra Bracken ,,Lore"

 


Książkę na język polski przełożył Michał Zacharzewski 

  Odkąd Zeus ukarał krnąbrnych bogów, w czasie Agonu stają się oni zwierzyną łowną łowców, którzy, mordując śmiertelną wówczas ofiarę, zyskują jej moc i zajmują jej miejsce. Tymi łowcami Zeus mianował antycznych herosów i wszystkich członków wywodzących się od nich rodów. Śmiertelna rozgrywka odbywa się co siedem lat. A teraz walka rozegra się ponownie - na ulicach Nowego Jorku.

  Rodzina Lore została brutalnie wymordowana w czasie poprzedniego Agonu, gdy dziewczyna miała tylko dziesięć lat. Nie przetrwały nawet jej maleńkie siostry. Lore stała się ostatnią potomkinią Perseusza. Po długim czasie ukrywania się dziewczyna wróciła do swojego miasta. Przez siedem lat robiła wszystko, by odciąć się od świata Agonu, od myśli o zemście, od rozpaczy i tęsknoty za tymi, którzy odeszli, i których nie mogła ocalić. Aż do dnia, gdy na jej drodze staje jej przyjaciel z dzieciństwa, którego uważała za zmarłego. Zaraz potem Lore znajduje ranną Atenę na progu swojego domu, która prosi o pomoc, w zamian oferując sojusz i pomoc w zemście na mordercy jej rodziny. Spotkanie z boginią sprawia, że dziewczyna podejmuje decyzję - wróci do niebezpiecznej gry, jaką jest Agon. Jednak jaką zapłaci za to cenę?

  Gdy zobaczyłam nazwisko Alexandry Bracken, meduzę na okładce, a potem przeczytałam o greckich bogach, wiedziałam, że muszę przeczytać tę książkę jak najprędzej. Niestety grubość ,,Lore" i mój ograniczony czas nieco przedłużyły mi lekturę...

  ,,Lore" to prawdziwa kolejka emocji. Autorka jak zwykle się popisała. W książce nie brakuje zwrotów akcji - na każdym kroku coś nas zaskakuje. Wszystko jest grą i nie każdemu można zaufać. Na całe szczęście nasza bohaterka jest silna, co nie znaczy, że nie można jej złamać. Jej charakter jest trudny i skomplikowany, ale przywiązałam się do Lore - buntowniczej, nieco zamkniętej w sobie, wojowniczej i o dobrym sercu, która popełnia błędy, ale wyciąga z nich wnioski. 

  Świat łowców i Agonu został naprawdę dobrze stworzony, a wszystkie znajdujące się w książce mapy i informatory pomagają odnaleźć się w Nowym Jorku wykreowanym przez Alexandrę Bracken. 

  Autorka ukazuje nam własną interpretację greckich mitów. Poznałam sporo nowych historii, których dotąd nie znałam, ale także spojrzałam inaczej na niektóre postaci. Najważniejsza jest jednak kreacja bogów. Jak wiecie, jestem wielką fanką Riordana i jego książek. Bogowie wujka Ricka, a bogowie od Bracken to dwie różne bajki. Bogom w ,,Lore" nie brakuje brutalności i bezwzględności - podobnie jak zresztą łowcom. Okrucieństwo w tej historii czasem przebija ,,Igrzyska śmierci"... 

  ,,Lore" jest pełna kobiet, które próbują pokazać swoją wartość. Świat łowców i rodów dba o tradycję, a według tradycji kobieta powinna jedynie wychodzić za mąż, rodzić dzieci i zajmować się domem. Dopuszczanie ich do Agonu nie oznacza, że są równe mężczyznom. Za każdym razem, gdy o tym wspominano, miałam ochotę wejść do tej książki i kogoś uderzyć. 

  I jak zawsze wspomnę o... wątku miłosnym. Wątek Lore i Castora (uwielbiam Castora, ale nie tak bardzo, jak Miles'a) jest rzeczą tak poboczną, tak subtelną, a jednak przykuwa uwagę. Moment, w którym dochodzi do ich spotkania i odżycia uczuć, nie jest najlepszy na amory, a wszystko rozwija się powoli. Ten element historii to kolejny duży plus. 

  Jestem naprawdę zadowolona z ,,Lore" - a moje półki z tego, że nie będzie kontynuacji. Wszystko zostało zamknięte w jednym, obszernym tomie i istnieje absolutne zero szans na drugą część. Polecam ,,Lore" wszystkim miłośnikom greckich mitów, silnych kobiecych postaci i fanom historii, w których wiele się dzieje. Do następnego tygodnia!

                                                                                                                     Miłego czytania

niedziela, 31 października 2021

Becky Albertali ,,Simon oraz inni homo sapiens"

 


Książkę na język polski przełożyła Donata Olejnik

  Szesnastoletni Simon Spier uwielbia scenę, a grę ma we krwi - nic więc dziwnego, że ukrywanie swojej orientacji idzie mu świetnie. Do czasu, gdy zapomina wylogować się na szkolnym komputerze, a jego maile trafiają w ręce Martina - klasowego błazna. Szantaż jest tak subtelny, że Simon potrzebuje dobrej chwili, by go wychwycić. Jeśli nie zeswata Martina z Abby (przyjaciółką Simona, która podoba się też jego innemu przyjacielowi), maile zobaczy cała szkoła i każdy będzie wiedział, że chłopak prócz oreo lubi też innych chłopców. A co gorsza, zagrozi to też Blue - chłopakowi, z którym Simon anonimowo wymienia maile.

  Simon z każdym dniem coraz trudniej radzi sobie z niemyśleniem o ukochanym Blue, którego tożsamość niestety wciąż pozostaje dla niego zagadką. W gronie przyjaciół Simona rodzą się liczne drobne spięcia, a chłopak musi zrobić wszystko, by poddając się szantażowi nie zepsuć czegoś zupełnie. Życie robi się coraz bardziej skomplikowane. Simon boi się, że nie tylko może zostać wypchnięty ze swojej strefy bezpieczeństwa, ale też może zepsuć związek na odległość z najcudowniejszym chłopakiem na świecie.

  Ze względu na to, że wszyscy mamy różne poglądy, nie każdemu podejdzie ta książka. W zasadzie, jak tylko pojawia się słowo ,,gej" lub ,,lesbijka", reakcje mogą być różne: czytam dalej, nie widzę tu nic dziwnego lub ,,ugh... ". Nie chcę się wypowiadać dłużej na ten temat, dlatego mówię krótko: nie odpowiada ci taki temat? Okej, nie czytaj.

  Ta książka nie jest niczym nowym - w zasadzie ma już tyle lat, że zdążył powstać film (dobry czy nie, nie wiem tego). Znalazłam ją w bibliotece. Już wcześniej chciałam sprawdzić, czy będzie mi się podobać, a teraz mogę śmiało stwierdzić, że to naprawdę świetna książka!

  Zacznijmy od Simona i jego życia. Chłopak ma ciekawą rodzinę, po szkole chodzi na kółko teatralne i żyje jak każdy nastolatek. Dla mnie najciekawsze było tutaj to, ile mogłam się dowiedzieć nowych rzeczy o amerykańskich szkołach. Zwykle fabuła książek, które czytam, ma ważniejsze rzeczy na głowie niż szkolne życie głównej bohaterki (zwykle są to u mnie dziewczyny). Co mogę zaś powiedzieć o samym Simonie? To postać z krwi i kości, zwykły chłopak pełen zalet, ale też wad. Jako zakochany nastolatek jest zagubiony, popełnia różne głupstwa i czasem podejmuje złe decyzje. To wszystko sprawia, że Simon jest bohaterem tak realistycznym, że ciężko uwierzyć, że nie żyje sobie gdzieś tam w Stanach i nie zajada oreo, słuchając muzyki.

  Tym, co pokochałam w tej książce, była relacja Simona i Blue. Nie umiem określić tego w inny sposób niż ,,urocza". Razem byli tak słodcy, że przy czytaniu warto mierzyć sobie cukier - może gwałtownie skoczyć. Towarzysząc Simonowi, nie można mu nie kibicować!

  Co jeszcze ,,Simon..." ma do zaoferowania? Humor, czyli to, co moja osoba kocha najbardziej po wątkach romantycznych. W połączeniu z lekkim, prostym stylem autorki książka tworzy cudowną całość!

  Książka porusza dużo ważnych tematów - i to jest jeden z najważniejszych powodów, by po nią sięgnąć. To opowieść o chłopaku, który dorasta. To historia o popełnianiu błędów i ich naprawianiu, o byciu sobą, o wychodzeniu ze swojej strefy bezpieczeństwa, o tolerancji, akceptacji samych siebie, przyjaźni i miłości. 

  ,,Simona oraz innych homo sapiens" mogę polecić w ciemno! Naprawdę zachęcam was, nawet jeśli jesteście sceptycznie nastawieni do takich tematów. A co do recenzji za tydzień - nie mam pojęcia, co to będzie, może ,,Lore", a może ,,Łza". Niestety szkoła nie pozwala zbyt dużo czytać i pisać recenzji na zapas. Do następnego tygodnia!

                                                                                                                                Miłego czytania

niedziela, 24 października 2021

Katarzyna Berenika Miszczuk ,,Szeptucha"

 


  Być może, gdyby Mieszko I przyjął chrzest, życie toczyłoby się jak na Zachodzie - w spokoju, bez bogów i demonów. 

  Gosława Brzózka, nowoczesna młoda kobieta, która nie wierzy w bogów, nie znosi przyrody, panicznie boi się chorób (i kleszczy), a na dodatek nigdy nie miała faceta, po ukończeniu medycyny jest zmuszona wyjechać na praktyki do szeptuchy. Rok pracy w świętokrzyskiej wsi Bieliny to z pewnością spełnienie marzeń ambitnej Gosi, która wcale nie chce leczyć w szpitalu, zamiast podtrzymywać zabobony i wciskać ludziom kit. Wcale.

  Pomimo licznych wpadek i niedorzecznych sytuacji, praktyki Gosi przebiegają spokojnie. Do czasu, gdy słowiańscy bogowie postanawiają przestać się cackać i napędzić jej stracha, by w końcu łaskawie w nich uwierzyła i przy okazji zrobiła coś dla nich. Nagroda? Przeżyje, o ile inny bóg jej nie zlikwiduje za sprzymierzenie się z innym bogiem. W dodatku Gosię niezwykle frustruje fakt, że Mieszko, który szkoli się na żercę i jest wręcz nieprzyzwoicie przystojny, jest absolutnie odporny na jej wdzięki (w stroju antykleszczowym) i flirty (w których bierze udział łopata) oraz że zachowuje się bardzo tajemniczo. Szkoda, że ta ostatnia rzecz nie jest spowodowana ratowaniem Gotham po godzinach w stroju Batmana. Wielka szkoda. 

  Prawdopodobnie książka nigdy by mnie do siebie nie przyciągnęła, gdyby nie polecenie ze Strefy Czytacza. Polskie imiona, Polska jako miejsce akcji... to przeważnie bardzo mnie odpycha. Kiedy znalazłam książkę w bibliotece, pomyślałam, że mogę spróbować. 

  W ,,Szeptusze" ukazana została Polska, która nigdy nie przyjęła chrztu. Mieszko I (interesujący bohater...) pokazał środkowy palec Czechom, Niemcom i wszystkim innym państwom, po czym wywalczył swojemu królestwu spokój od chrześcijaństwa. Czy takie coś mogłoby się wydarzyć? Chrzest Polski był ważny nie tylko ze względu na to, że źli Niemcy chcieli nam zrobić kuku za pogaństwo, ale również ze względu na to, że wraz z chrześcijaństwem dostawaliśmy: licencję na zabijanie jak James Bond, czyli inaczej pretekst do podbojów; wykształcone duchowieństwo, czyli kogoś, kto będzie tworzył te wszystkie ważne dokumenty, za które dziś przeklinamy urzędy; osiągnięcia kulturalne Zachodu itp. Pomyślałam, że warto o tym wspomnieć na wszelki wypadek. Czy wtrącanie się w historię świata i tworzenie nowej rzeczywistości jest wadą książki? Nie. Choć w mojej głowie coś zgrzytało, gdy przypominałam sobie wykute przyczyny przyjęcia chrztu, to nie wpłynęło to na mój odbiór książki jako całości.

  ,,Szeptucha" to książka o dwóch rzeczach: słowiańskich mitach i dziewczynie, która na zabój zakochała się w przystojnym macho. Perfecto połączenie (tu nie ma sarkazmu). W książce czuć klimat dawnych wierzeń, można sporo dowiedzieć się o demonach i bogach, w których wierzyli nasi przodkowie, a także o świętach i zwyczajach, które wówczas istniały. Jestem pewna, że kolejne tomy przynoszą tego wszystkiego jeszcze więcej. Wątek miłosny? Na pewno nie młodzieżówkowy, ale zdecydowanie mi się podobał. Zresztą największą zaletą był tutaj humor. Jestem przyzwyczajona do innego typu humoru, ponieważ większość czytanych przeze mnie książek ma zagranicznych autorów. Gosia zaś zadbała o liczne niedorzeczne, komiczne sytuacje. Ta dziewczyna naprawdę ma pecha, a jej hipochondria dodaje dodatkowego komizmu w wielu sytuacjach. 

  Minusem książki może być to, że właściwa fabuła zaczyna się dość późno. Tak naprawdę dopiero gdzieś w połowie książki dowiadujemy się, o co tak naprawdę będzie chodzić w serii ,,Kwiat Paproci". 

  Jestem mile zaskoczona ,,Szeptuchą" i bardzo chętnie przeczytam kolejne tomy, kiedy zostanie zrealizowana biblioteczka lista życzeń licealistów i nauczycieli (mam nadzieję, że się nie zapędziłam przy wypisywaniu tytułów...). 

  W przyszłym tygodniu opowiem wam o kolejnym nabytku bibliotecznym, czyli ,,Simon oraz inni homo sapiens", a później postaram się wrzucić recenzję ,,Lore" (czytanie cegieł w okresie nawału pracy szkolnej to samobójstwo). Do następnego tygodnia!

                                                                                                                                       Miłego czytania

niedziela, 17 października 2021

Adam Faber ,,Raz wiedźmie śmierć"

 

  Trzynastoletni Sat właśnie przygotowuje się do swojej czarodzielnicy - rytuału, który będzie sprawdzianem jego umiejętności i dzięki któremu dowiedzie, że jest prawdziwym Biesem. Choć chłopak uważa, że jego moc nie jest tak silna, jak w przypadku reszty rodziny, wkrótce odkryje, że najwyraźniej się nie doceniał.

  Jego starsza siostra, buntownicza młoda wiedźma Draga, odkrywa, że jej znajoma ma bardziej niż podejrzanych rodziców, a przy okazji poznaje tajemniczego chłopaka z zamiłowaniem do okultyzmu, które ocieka w jej mniemaniu kiczem. Na dodatek niewidzialna siła próbuje zabić Dragę za pomocą zardzewiałych gwoździ. 

  Tymczasem ich babka Agrea wybiera się na ślub swojego ex-ex-męża. Nikt się nie spodziewał, że pan młody zostanie otruty podczas uroczystości. Podejrzenia wszystkich szybko padają na Agreę. 

  Wszystko staje na głowie, a dorosła część rodziny robi się bardzo niespokojna, gdy do żyjących Biesów powraca zmarła ciotka. Chwila... dlaczego ona tak właściwie nie leży już w tym grobie?

  Gdy tylko zobaczyłam zapowiedź, a w niej nazwisko Adama Fabera, powiedziałam sobie, że muszę tę książkę mieć, bo jeśli napisał to Faber, to będzie dobre. ,,Raz wiedźmie śmierć" to pierwszy tom Sagi Rodziny Bies. Czy seria zapowiada się dobrze? Zapowiada się świetnie!

  Można się domyślić, że akcja książki dzieje się w uniwersum Jaaru i w tym momencie osoby, które nie czytały ,,Kronik Jaaru" mogą się zastanawiać, czy da się czytać bez znajomości tej serii. Rzadko to mówię, naprawdę rzadko, ale da się. Na początku ,,Raz wiedźmie śmierć" znajduje się specjalny słowniczek wiedźmich terminów (sama z niego skorzystałam, żeby zrozumieć, na czym polegają zwyczaje słowiańskich czarownic), a nawiązania do Kronik to tak naprawdę dwie, może trzy wzmianki o bohaterach tamtej serii, które są smaczkiem dla jej fanów.

  ,,Raz wiedźmie śmierć" już dzięki opisowi od wydawnictwa (jeśli mam być szczera, to wydawnictwom rzadko udają się opisy, więc brawo dla We need ya) można stwierdzić, że książka będzie humorystyczna. I naprawdę taka jest! Ale ma też inne cechy: magię, która wręcz wylewa się ze wszystkich stron; momenty, które trzymają w napięciu; chwile pełne powagi i bólu; sceny, które wprawią nas w osłupienie. Co mogę powiedzieć więcej prócz tego, że ta książka jest po prostu świetna? I w dodatku ma taką piękną rysunkową okładkę w twardej oprawie... Chociaż Sat jest na niej, moim zdaniem, strasznie wyrośnięty. 

  Wszystkim fanom magii, czarownic i oczywiście Jaaru polecam ,,Raz wiedźmie śmierć". A teraz ogłoszenia parafialne. Czy ja wiem, co będzie za tydzień? Strzelam, że ,,Szeptucha", jeśli zdążę ją przeczytać. Jeśli nie zdążę... będzie krucho, bo ,,Lore", którą również zaczęłam, jest niezłym klockiem. Do następnego tygodnia!

                                                                                                                                    Miłego czytania

niedziela, 10 października 2021

Maria Zdybska ,,Wyspa Mgieł" -

 


  Ellirianoi nie ma żadnych wspomnień z czasów przed dniem, gdy została wyłowiona z morza przez piracką załogę. Teraz przybrana córka kapitana jest już młodą dziewczyną, której widoki na powrót na Zieloną Harpię są nikłe. Pozostawiona pod opieką Meave, księżnej Ysborga, czuje się jak więzień. Trzymana w wieży, niedopuszczana do większości uroczystości, traktowana jak nieokrzesana dzikuska. Jej jedynym przyjacielem jest Cael - syn Meave. Chłopak nie wie jednak, że od dawna jest dla Lirr kimś więcej.

  Meave jest ciężko chora. Do zamku przybywa tajemniczy medyk, któremu Lirr nie jest w stanie do końca zaufać - w końcu wychowano ją, by nie dała się nabrać na sztuczki szarlatanów. Według Viorela, ów medyka, tylko woda poświęcona na Wyspie Mgieł, gdzie wstęp mają tylko kobiety, może ocalić księżną. Ze względu na Caela Lirr zgadza się wyruszyć na wyprawę. Nie zdaje sobie jednak sprawy z tego, że w czasie podróży odkryje coś więcej - więź łączącą ją z pewnym krukiem i cynicznym magiem.

  Wiecie, czasem czytanie oficjalnego opisu książki na jej tylnej okładce (bądź skrzydle) to błąd. Bo wiecie, wydawnictwom zdarza się, że podany przez nich opis zupełnie nie zachęci do czytania, że zupełnie nie oddaje ducha, klimatu i treści książki, lub też z treścią ma mało wspólnego. Opis ,,Wyspy Mgieł" to taki, który nie zachęciłby mnie w księgarni - książką zainteresowali mnie internauci, blogerzy, influencerzy. Mamy Ją i mamy Jego. Co ciekawe, On pojawia się bardzo późno, jest go bardzo mało i w ogóle, dlaczego wszystko zostało nakreślone jako zapowiedź wielkiej miłości, romansu między tą dwójką? Przecież fabuła skupia się na... ciężko tak do końca stwierdzić. Trochę tajemniczej przeszłości, trochę bogów, trochę historii pobocznych bohaterów, trochę wątków miłosnych (gdzie jeden istnieje tylko według Lirr, a drugi wyskakuje jak filip z konopi i nie ma sensu)... Może po kolei.

  Historia miała z pewnością ciekawy pomysł, jeśli chodzi o połączenie dusz, o kruczą magię. Niestety nie widać tego wszystkiego w pierwszej części, ten wątek zaczyna być rozwijany w chwili, gdy koniec jest tuż-tuż. Nie poczułam też zbyt silnej więzi z główną bohaterką, choć z pewnością była ciekawą postacią - z jednej strony pewna siebie, odważna i do bólu honorowa piratka, a z drugiej strony dziewczyna, która straciła głowę dla księcia. Tak naprawdę nie umiałam się bardziej polubić z żadnym bohaterem. 

  Wspominałam o wątkach miłosnych? Już do nich przechodzę. Choć opis funduje nam zapowiedź niezwykłej więzi i przeznaczenia, które łączy Ją i Jego (maga), to w rzeczywistości od początku głowę Lirr zajmuje ktoś inny - Cael. Ona jest jego przyjaciółką, cieszy się niezwykłą "sympatią" (czytaj: pogardą) jego matki i nie ma wysokiego pochodzenia. Utknęła w strefie przyjaźni i na dole drabiny społecznej. Co z tego mamy? Niemożliwą miłość, którą trzeba ukrywać. Caela nie polubiłam za bardzo, a do zakochanie Lirr nie podchodziłam zbyt serio - w końcu wiedziałam, że jeśli coś zgrzyta, to zaraz pojawi się przeciwnik księcia i dostaniemy trójkąt miłosny. Tyle że... ten przeciwnik pojawia się dopiero w połowie książki (a ma ona w przybliżeniu 470 stron), pojawia się sporadycznie, Lirr go nawet nie lubi, ma wobec niego jedynie dług życia, a tu nagle jak filip z konopi wyskakuje namiętny całus chwilę po śmierci kogoś ważnego... fajnie. Och, chyba dałam spoiler... Ale nie powiedziałam, kiedy to się stało! Choć możecie się domyślić, że to była sama końcówka. 

  Nie mówię, że książka była zła, ale nazwałabym ją średnim debiutem. Moim kolejnym zarzutem, czyli częścią recenzji, w której narzekam, było straszne rozwlekanie. Nie żartuję, gdy mówię, że książka mogłaby być znacznie krótsza. Pojawiało się zbyt dużo niepotrzebnych scen, zbyt dużo wątków... Wspominałam o tym, czego się spodziewałam po książce? Piratów. Tymczasem Lirr tylko tęskni za statkiem. A na dodatek z prologu na Zielonej Harpii nagle przeskakujemy na polowanie w lesie w Ysborgu, a ja nie mogę ogarnąć, co się stało. Wyjaśnienie przychodzi kilka rozdziałów później. 

  Kiedy tworzy się nowy świat, powstają nowe miasta, krainy itp. Czasem książka jest wyposażona w mapkę (np. ,,Droga do Wyraju", ,,Narodziny królowej"), a czasem nie. Tu zdecydowanie mi jej brakowało. 

  Znowu powtarzam: książka w gruncie rzeczy nie jest zła, jestem pewna, że drugi tom jest lepszy - problem w tym, że nie mam zupełnie ochoty na jego czytanie. Książka nużyła mnie, szła jak krew z nosa, nie mogłam się zmusić do czytania - nie spełniła moich oczekiwań i dość mocno mnie zawiodła. Gdy czytałam opinie innych, słyszałam, jak to ona wciąga od pierwszych stron i tak dalej. Ile ludzi, tyle opinii. Moja to takie 4/10. 

  Jeśli jeszcze tego nie zrobiliście, zachęcam was do zaobserwowania mojego konta na instagramie: jednorozec_czyta. Posty pojawiają się tam częściej, a recenzje są bardziej na bieżąco! A z ogłoszeń parafialnych: za tydzień opowiem wam prawdopodobnie o ,,Raz wiedźmie śmierć" (pierwszej części nowej serii Adama Fabera), a później o ,,Szeptusze". Do następnego tygodnia!

                                                                                                                                  Miłego czytania

niedziela, 3 października 2021

SIR ARTHUR CONAN DOYLE ,,SHERLOCK HOLMES: STUDIUM W SZKARŁACIE"

 


 Książkę na język polski przełożyło wiele osób, w tym Tadeusz Event, Ewa Łozińska-Małkiewicz

  Z pewnością każdy z nas słyszał kiedyś o tym genialnym detektywie. Jego przygody były wielokrotnie ekranizowane, powstały serie książek, które działy się w świecie stworzonym przez Arthura Conan Doyle'a (Enola Holmes, Irene Adler itp.). A czy czytaliście kiedyś oryginał?

  Długo czekałam na okazję do przeczytania ,,Sherlocka Holmesa", aż w końcu znalazłam go w mojej bibliotece i powiedziałam sobie: okej, zróbmy to. Wzięłam więc część pierwszą (była jeszcze do wyboru siódma... zabawne, nie ma reszty), czyli ,,Studium w szkarłacie". Ale, ale - o czym opowiada tom pierwszy?

  Otóż doktor wojskowy John Watson został ranny w Afganistanie, skąd wraca do Londynu. Życie w tym wielkim mieście nie jest jednak tanie i żyjąc jedynie z tego, co daje ci rząd, nie da się tam wytrzymać długo. Doktor potrzebuje więc wynajmować mieszkanie ze współlokatorem. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności John Watson trafia na swojego dawnego znajomego, który z kolei zna innego człowieka, który szuka współlokatora - Sherlocka Holmesa. Jest to człowiek osobliwy, o niezwykłych zainteresowaniach i niesamowitej inteligencji. Choć nie wie on, że Ziemia krąży wokół Słońca, a może po prostu nie zamierza zawracać sobie tym głowy. Sherlock i Watson wynajmują mieszkanie na Baker Street 221B, a wkrótce doktor dowiaduje się, czym naprawdę zajmuje się jego nowy znajomy. Gdy policja potrzebuje rady w sprawie Amerykanina zamordowanego bez widocznych śladów w opuszczonym domu, w środku nocy, zwracają się oni do detektywa-doradcy. Tymczasem John Watson, człowiek, który przeżył Afganistan i przywykł do dużej dawki wrażeń, postanawia towarzyszyć Holmesowi. I tak zaczyna się ich historia...

  Widziałam liczne produkcje o Sherlocku, ale najbardziej lubię serial ,,Sherlock" - brytyjski, składający się z ponadgodzinnych odcinków, każdy o innej sprawie, bardzo mocno nawiązującym do książek, we współczesnym świecie, a na dodatek naprawdę humorystyczny w przerwach od śledztwa. Uwielbiam ten serial i dlatego... wiedziałam, kto był sprawcą. W serialu też to wiedziałam, ale to dlatego, że jestem podejrzliwa w stosunku do (SPOILER) taksówkarzy. Nie wiem, czemu.

  Jako że lubię czytać klasykę, nie przeszkadzał mi starszy styl. Jedyne, co mam do zarzucenia dziełu nieboszczyka, to nagły przeskok. Po ujęciu sprawcy nagle zmienia się otoczenie, zmieniają się bohaterowie... zostajemy rzuceni w nową rzeczywistość wiele lat wcześniej. Musiałam to na spokojnie przetrawić, żeby zrozumieć, że jest to geneza mordercy, jego początki, przyczyny żądzy zemsty. I ta historia... ona miała naprawdę dużo głębi. Tylko że morderca pojawia się w trzecim rozdziale w tej rzeczywistości i od początku poznajemy losy kogoś, kto stał się przyczyną jego przemiany. Chyba w miarę przejrzyście to tłumaczę.

  Naprawdę spodobał mi się Sherlock, ale nie mam pojęcia, kiedy przeczytam drugą chronologicznie książkę: ,,Znak czterech". Zastanawiam się, czy tak jak w serialu, będzie to w dniu ślubu Johna i Mary... Ale nie, to niemożliwe. Muszę spokojnie poukładać moje teorie spiskowe. Kiedy nadarzy się okazja, sięgnę po e-booka albo poszperam w bibliotekach. Tyle że mój stosik wstydu znowu urósł i prędko to on nie zmaleje. 

  Mam też dla was ciekawostkę! Wiedzieliście, że fani Sherlocka mogą zostać uznani za jeden z pierwszych na świecie fandomów? (fandom - społeczność fanów np. książki, filmu, serialu). Po uśmierceniu detektywa (autora znudził Sherlock) fani nosili czarne elementy ubioru na znak żałoby, aż w końcu Conan Doyle dał się przekonać na wskrzeszenie Sherlocka. 

  Co pojawi się za tydzień? Prawdopodobnie recenzja ,,Wyspy Mgieł". Niestety nie mam tyle czasu, by zdążyć przygotować recenzje na zapas, jak to zwykłam robić. Nie jestem więc w stanie stwierdzić, o czym będę mówić przy najbliższej okazji. To by było na tyle, do następnego tygodnia!

                                                                                                                           Miłego czytania

niedziela, 26 września 2021

LIZ BRASWELL ,,DAWNO, DAWNO TEMU... WE ŚNIE. MROCZNA BAŚŃ"

 


Książkę na język polski przełożyła Dorota Radzimińska 

A gdyby Śpiąca Królewna się nie obudziła?

  Wszyscy znamy tę historię. Dawno, dawno temu Zła Czarownica przeklęła małą królewną, którą rodzice oddali na wychowanie wróżkom. Królewna żyła w lesie przez szesnaście lat, nieświadoma tego, kim jest. Pewnego dnia poznała księcia i zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia. Wtedy ciotki wyznały jej prawdę i bez słowa zabrały do zamku, gdzie zrozpaczona królewna została zwiedziona przez Złą Czarownicę i ukuła się wrzecionem, po czym zasnęła, a wraz z nią cały dwór. Jednak pocałunek prawdziwej miłości mógł zdjąć klątwę. Wróżki sprowadziły do zamku ukochanego królewny, który pokonał Złej Czarownicy zamienioną w smoka. Książę Filip całuje królewnę Aurorę, którą znał jako Różyczkę i... zasypia. Bo wiecie, życie to nie bajka, nic nie może być tak proste. W końcu: dlaczego królewna miałaby za nic dostać szczęśliwe zakończenie?

  Aurora Różyczka uwięziona jest w koszmarze stworzonym przez Diabolinę, a wraz z nią w jej własnym umyśle tkwi cały uśpiony dwór. Skoro śpi, powinna się po prostu obudzić. Jak jednak ma się wybudzić z zaklętego snu, gdy wszystko jawi jej się prawdą? Gdy żyje w kontrolowanej przez Diabolinę nudnej rzeczywistości, nie pamiętając dawnego życia?

  Królewna musi się obudzić, inaczej Diabolina wygra i wróci do życia. Potrzebuje pomocy wróżek, potrzebuje pomocy księcia... Czy jednak na pewno? Wszyscy w pewien sposób ją oszukiwali. W świecie ze snów, gdzie prawda miesza się z kłamstwem, Aurora Różyczka może tak naprawdę liczyć tylko na siebie -  nawet jeśli bliscy Dziewczyny z Lasu będą obok niej. Czas ucieka, a królewna musi się spieszyć...

  ,,Dawno, dawno temu... we śnie" (które przez niemiłosiernie długą nazwę będę nazywać DDT) to pierwsza z serii Nie-Takich-Mrocznych-Baśni, którą ja przekornie postanowiłam czytać jako ostatnią. Chociaż jestem pewna, że wydadzą następne...

  DDT jest oceniane dość słabo i w sumie się nie dziwię, jednak ja nie mam najgorszego zdania o tej książce. Wręcz przeciwnie! Była całkiem niezła. Być może jednak na moją opinię wpływa też fakt, że nie przepadam za ,,Śpiącą Królewną". Zresztą nie jest ona aż taka popularna, bo nie powstają na jej podstawie liczne retellingi i ekranizacje. Z drugiej strony... ta historia jest nudna. Chociaż gdybyście przeczytali, jak podobno wyglądała pierwotna wersja, to oczy wyszłyby wam z orbit. Jak zwykle się rozpisałam, a miałam mówić o książce. Aurora zawsze była jedną z czołowych miękkich klusek - ze Śnieżką i Kopciuszkiem tworzą miękkie trio lasek, które miały przerąbane w życiu, nienawidzono ich za urodę czy coś i nagle zjawia się królewicz, który je ratuje. Ja się teraz pytam: czego to ma nauczyć? Śpij, może w końcu pocałuje cię jakiś bogaty facet i się nad tobą zlituje? Bądź miła, gotuj i sprzątaj, a w końcu przyjedzie po ciebie książę z bajki, ale musisz być jeszcze do tego najpiękniejsza na Ziemi? Właśnie to jest rzecz, która podobała mi się w DDT - Aurora przyznaje się do bycia idiotką. Robi to dosłownie.

  Wróćmy jednak do tego, że DDT oceniane jest słabo. Dlaczego? Wysoki Sądzie, oto Zarzut Numer 1. Wszystko się ciągnie. Bo... naprawdę się ciągnie. U Liz Braswell charakterystyczne jest to, że wszystko się ciągnie, podczas gdy mogłoby być znacznie krótsze. Ten czas spędzany jest na nic nierobieniu i przemyśleniach nad własną egzystencją. Zarzut właściwy, wszystko się ciągnie przez 1/3 książki. Zarzut numer 2. Uśmiercona miłość. Liz Braswell robi kolejną rzecz: zabija miłość, która pokona wszelkie przeszkody, a zamiast tego księżniczki znajdują swoją girl power i mówią, że niby księcia lubią, ale nie są pewne, czy go kochają. Osobiście nie mam nic przeciwko, bo to sprawia, że wszystko wreszcie ma sens. Nie ma Aurory, która zakochała się od pierwszego wejrzenia w pierwszym chłopaku, jakiego spotkała w życiu. Jest Aurora, która czuje się oszukana przez wszystkich bliskich, która sama nie wie, kim jest, która dojrzewa i która nie jest już tą samą osobą, co wcześniej, przez co jej miłość do Filipa wygasa i musi się dopiero rozpalić na nowo. Ale tym razem rozpalanie trwa dłużej. Podobnie było w ,,Świecie obok świata", gdzie Ariel również dojrzewa, a jej uczucie do Eryka znacznie przygasa i potrzebuje czasu, by znowu zapłonąć. Wiem, że to niszczy bajkową magię, ale moim zdaniem te historie są wreszcie naprawione. Zarzut numer 3. Aurora nic tylko narzeka, jak bardzo się nudzi, jak bardzo jest zmęczona, jak strasznie jest zagubiona. To... Trafna uwaga, bo faktycznie wciąż to robi. Z drugiej strony, zważając na jej życiorys (który dzięki książce nabiera głębi i sprawia, że życie Aurory tylko z pozoru było proste i przyjemne) to ma sens. Jest znudzona, bo tak układa jej się życie prawdziwe i wyśnione. Jest zmęczona... bo jest zmęczona, tego nie wyjaśnię. Po prostu wszystko ją przytłacza, dlatego jest zmęczona. Jest zagubiona, bo jak tu nie być zagubionym, gdy wszystko się pomieszało?

  Moim zdaniem ,,Dawno, dawno temu... we śnie" było naprawdę w porządku historią, choć dłużącą się. Swoją drogą styl autorki według większości pozostawia wiele do życzenia i trochę się z tym zgadzam. Pamiętacie, że stworzyłam sobie osobisty ranking Mrocznych Baśni, które wcale nie są aż takie mroczne, bo oryginalnie nazywają się Twisted Tales, czyli zakręcone baśnie? To super. Przedstawia się on następująco: 1. Cierń klątwy 2. W świecie iluzji 3. Świat obok świata 4. Z dala od siebie 5. Dawno, dawno temu... we śnie 6. Potęga magii, czyli inaczej podróba ,,Zakazanego życzenia". To by było na tyle, a to, czy książkę warto przeczytać, pozostawiam wam do własnej oceny. Za tydzień opowiem wam o ,,Wyspie Mgieł" Marii Zdybskiej, a później? Tego sama jeszcze nie wiem, ale bardzo możliwe, że będzie to ,,Studium w Szkarłacie", czyli pierwszy tom z serii o Sherlocku Holmesie. Do następnego tygodnia!

                                                                                                                                     Miłego czytania

niedziela, 19 września 2021

GU BYEONG-MO ,,PIEKARNIA CZARODZIEJA"

 


Książkę na język polski przełożyli Anna Diniejko i Łukasz Janiak 

  Nigdy nie lubił pieczywa. Gdy był mały, matka porzuciła go na stacji kolejowej. Kilka lat później obojętny ojciec ożenił się z panią Bae, która weszła do ich życia z małą córeczką o imieniu Muhee. Macocha nie znosiła go, jak wszystkie jej stereotypowe odpowiedniki z baśni. On pozostawał na nią obojętny. Pani Bae skutecznie sprawiała, że w domu czuł się źle, jak jąkający się intruz. Czas spędzał więc w swoim pokoju, do szkoły wychodził bardzo wcześnie, a zamiast jeść obiad w domu, kupował pieczywo w pobliskiej piekarni - codziennie coś innego, zawsze u tego samego dziwnego Piekarza. 

  Gdy w domu pojawia się napięcie, a wkrótce zostaje niesłusznie oskarżony o straszliwą zbrodnię, chłopak musi uciec - i to natychmiast. Wbiega do piekarni, by prosić Piekarza o pomoc. Schronienie jednak okazuje się czymś więcej, niż zwykłą całodobową piekarnią - to Czarodziejska Piekarnia nie tylko z nazwy, gdzie prócz zwykłych wypieków kupisz diabelskie ciastka cynamonowe, ananasowe magdalenki na złamane serce, czy też marcepanowe lalki voodoo. Każdy wypiek Piekarza jest magiczny, ale magia zawsze ma swoją cenę, którą nie każdy jest gotów zapłacić.

  Czy to możliwe, by w tym dziwnym miejscu chłopak wreszcie poczuł się szczęśliwy? I czy mógł się spodziewać, że w Piekarni wreszcie stawi czoła swojej przeszłości i swoim lękom?

  Uwaga! Recenzja składa się z samych ,,ochów" i ,achów"! Zaleca się natychmiastowe przeczytanie książki!

  Czytałam autorów amerykańskich (większa część mojej biblioteczki), brytyjskich, niemieckich, polskich, ale koreańskich? Nigdy! ,,Piekarnia czarodzieja" to koreańska baśń, w której magia połączona jest z realizmem. To fantastyka, która porusza też problemy współczesnego świata. Rzeczą, którą zauważamy od razu, jest to, że imię głównego bohatera... nigdy nie padło w książce. Nie wiemy, jak nazywa się chłopak, którego losy śledzimy, którego historia porusza nawet tych mało wrażliwych. 

  ,,Piekarnia czarodzieja" pochłonęła mnie już na samym początku. Zostajemy rzuceni w pęd ucieczki, a dopiero potem poznajemy życiorys chłopaka - to, jak do jego domu trafiła zimna macocha i jej cicha córeczka, jak został oskarżony o zbrodnię i przyczyny, dlaczego on został uznany za winowajcę, a także wspomnienia z czasów, gdy jego mama żyła. I skoro mowa o zbrodni - można strzelać, że to oskarżenie o morderstwo, spowodowanie wypadku, kradzież, ale zupełnie się nie trafi. Nie przyszłoby wam do głowy to, za co ścigany jest nasz bohater. A jest to coś strasznego, coś okropnego. 

  Choć akcja dzieje się w Korei, to zachowania i psychika ludzka jest taka sama. Ludzie mogą mieć inną kulturę i zwyczaje, ale pewne rzeczy pozostają takie same - natura ludzka odgrywa w tej książce niezwykle ważną rolę. Ale, ale - czy to nie miała być baśń i piekarnia, którą prowadzi czarodziej? Owszem, jest to historia, którą opowiedziano na zasadzie baśni, gdzie nasz bohater lubi porównywać fragmenty swojego życia do różnych baśni. Pierwszy na myśl przychodzi nam ,,Kopciuszek" i macocha. A co w takim razie z piekarnią? Główny bohater zostaje ukryty w Czarodziejskiej Piekarni przez Piekarza, gdzie mieszka przez długi czas, pomagając swojemu wybawcy i odkrywając, że prowadzi on biznes nie tylko bułkami i chlebem. Magiczne wypieki, które dostępne są na stronie internetowej za kosmiczne ceny, potrafią sprawić, że osoba, której się je poda, zakocha się w tobie do szaleństwa, będzie mieć zły dzień, przyjmie przeprosiny, będzie o tobie zawsze pamiętać itd. To, co mi się podobało, to to, że magia nie jest zabawką. To nie są czary, za które nie ponosi się konsekwencji. Magia zawsze wraca do osoby, która jej użyła, każde zaklęcie ma swoją cenę - i nie są to pieniądze. I jak była mowa wcześniej - nie każdy jest gotów zapłacić tę cenę. 

  Wspomnę jeszcze o jednej bardzo, ale to bardzo ciekawej rzeczy. Nie tylko brak imienia głównego bohatera jest oryginalny - oryginalne są też dwa zakończenia. Po ostatnim rozdziale możemy wybrać, jak zakończy się historia. Przyznam, że przeczytałam oba zakończenia, ale to nie jest zbrodnia. Czytając oba i tak można podjąć decyzję, które zakończenie uznamy za to właściwe. Ja uznałam, że moim zakończeniem będzie wersja druga.

  Nie mogę sobie przypomnieć, gdzie usłyszałam o tej książce najpierw, ale wiem, że najbardziej zachęciła mnie do niej Strefa Czytacza. Jeśli Czytacz poleca, to książka jest dobra, a ,,Piekarnia Czarodzieja" jest bardzo dobra, jest wręcz fantastyczna! To kolejna książka, która zasługuje na duży rozgłos za oryginalność i wartościową treść otuloną magią, które skryły się pod piękną i klimatyczną okładką. Piękne wydana opowieść to łakomy kąsek dla okładkowych srok! A jako jedna z nich powiem, że to naprawdę cudowna zdobycz...

  Chcę jeszcze wspomnieć o jednej rzeczy: ta książka nie jest odpowiednim prezentem dla dwunastolatka. Tak tylko mówię. Książkę określiłabym jako minimum 15-16.

  Polecam wam bardzo gorąco ,,Piekarnię Czarodzieja", a za tydzień opowiem o ,,Dawno, dawno temu... we śnie". Do następnego tygodnia!

                                                                                                                              Miłego czytania

niedziela, 12 września 2021

J. C. CERVANTES ,,POSŁANIEC BURZY".

 


Książkę na język polski przełożyła Marta Duda-Gryc

  Zane nigdy nie był jak inne dzieciaki - od urodzenia ma za krótką prawą nogę, przez co kuleje i chodzi o lasce.  Gdy mama namawia go do powrotu do szkoły, dla trzynastolatka jest to najgorsze, co mogłoby się wtedy wydarzyć. Po co wracać gdzieś, gdzie znów będą go wyśmiewać i nękać? Przecież w domu ma wszystko! Kochanego psa, przyjaciela, który pełni też rolę jego wujka, nietypowych sąsiadów, którzy go potrzebują i przede wszystkim własny wulkan w pobliżu. Zane nazwał wulkan ,,Bestią" i tylko on wie o ukrytym wejściu do jego wnętrza. 

  Pewnego dnia, w trakcie burzy, w kraterze wulkanu rozbija się samolot, a Zane jest pewien, że pilotował go potwór. Niedługo potem Zane'a zaczepia śliczna (to jego słowa) dziewczyna o imieniu Brooks. Co ciekawe, choć spotkali się w szkole, nikt o takim imieniu do niej nie uczęszcza. Na dodatek Brooks koniecznie chce porozmawiać z Zane'em na osobności. Twierdzi, że wulkan jest w rzeczywistości więzieniem majańskiego boga śmierci, a Zane będzie tym, który... uwolni go. Chłopak nie zamierza pozwolić, by przeznaczenie go dopadło, nie chce mieć nic wspólnego z tym dziwnym i niebezpiecznym światem. Absolutnie nic. Ale przecież ojca nie zmieni...

  Co mogę powiedzieć o ,,Posłańcu Burzy"? Przez to, że seria nazywa się ,,Rick Riordan przedstawia", (a cykl Cervantes to po prostu ,,Posłaniec Burzy") miałam dość duże oczekiwania. Kocham Riordana (i czasami go też nienawidzę, ale tylko czasami... gdy zabije dobrą postać) i poprzeczkę powstawiłam wysoko. ,,Rick Riordan przedstawia" to seria różnych książek, różnych autorów, którzy opowiadają historie z wykorzystaniem mało znanych mitologii. Te historie mają w pewnym sensie naśladować styl wujka Ricka. 

  W ,,Posłańcu Burzy" widać było próbę stania się nowym Riordanem. Czy wyszło? Nie do końca. Humor nie trafiał do mnie -  może to wina mojego poczucia humoru, może nieumiejętnego rzucania dowcipem przez autorkę, a może winna jest tłumaczka. Czegoś mi w tej książce zabrakło. Mitologia Majów nie należy do tych popularnych, nie należy więc też do znanych. A mimo to nie zadbano o wystarczające wprowadzenie w ten świat. Zane od lat czytał swoją książkę o mitologii od mamy (którą z jakiegoś powodu lał wodą święconą... nieważne) i nie był jak Percy Jackson, jak Carter i Sadie Kane, jak Magnus Chase. Oni zupełnie nie ogarniali świata bogów, z którym są związani, a za to Zane wiedział swoje - nie wszystko, ale mniej więcej rozumiał, o co biegał. A przez to, że spisuje swoją historię dla bogów, to opowiadanie bogom o nich samych chyba nie miało sensu. Owszem, trochę się dowiadujemy o tej mitologii, ale chciałabym dowiedzieć się czegoś więcej.

  Do połowy książka była dość nudna. Przez to, że ciągle porównuję ją do Riordana, widziałam, jak mało dynamiczna była akcja w ,,Posłańcu Burzy". Od połowy zaczęło się robić ciekawiej, a końcówka sprawiła, że wszystko zobaczyłam w nowym świetle, wszystko miało sens. 

  Wymieniam wady tej książki, ale nie była taka zła. Nie wczułam się w nią, ale nie oceniłabym jej poniżej 5/10. Zakończenie zachęciło mnie do dalszej lektury i mam nadzieję, że ,,Syn ognia" będzie ciekawszy, a główny bohater trochę się zmieni, bo na kolana nie powalał. 

  Czy polecam? Myślę, że mitologia Majów to zdecydowany plus tej książki. Była też dość zabawna, choć brzuch od śmiechu nie bolał. Była całkiem dobra, więc tak, polecam ją. Za tydzień opowiem wam o ,,Piekarni Czarodzieja", a później o ,,Dawno, dawno temu... we śnie". Do następnego tygodnia!

                                                                                                                                    Miłego czytania

niedziela, 5 września 2021

ELIZABETH LIM ,,TKAJĄC ŚWIT"

 


Książkę na język polski przełożyła Kaja Makowska 

  Maia Tamarin urodziła się z igłą w jednej ręce i nożyczkami w drugiej. Jednak na drodze do spłenienia marzenia o zostaniu najlepszą krawcową w A'landi stoi jedna przeszkoda - jest kobietą. Dziewczyna dostaje swoją szansę, gdy królewski posłaniec wzywa jej ojca do pałacu, gdyż cesarz potrzebuje nowego krawca. Ojciec Mai jest już jednak stary i schorowany, córka pracowała w warsztacie zamiast niego. Z kolei dwaj najstarsi bracia dziewczyny zginęli na wojnie, a trzeci po powrocie z niej nie może chodzić. Maia postanawia udawać brata, by spełnić marzenie i uratować swoją rodzinę przed biedą. Jeśli ktoś odkryje, że jest kobietą, zostanie skazana na śmierć. Udawanie chłopaka nie jest jednak jej jedynym problemem. Prócz niej jedenastu mistrzów fachu krawieckiego walczy o posadę na dworze, konkursem zajmuje się narzeczona cesarza, która chce opóźnić ślub, a nadworny czarodziej zdaje się widzieć przez przebranie Mai. Co gorsza, wyjątkowo młody jak na swoją pozycję Edan wykazuje nadmierne zainteresowanie dziewczyną, która nie pamięta, na którą nogę miała kuleć i nie szczędzi jej docinków.

  Maia nie wie jednak, że wkrótce razem z czarodziejem będą poszukiwać słońca, księżyca i gwiazd. Konkurs był zaledwie początkiem. Dopiero ta podróż prawdziwie zmieni jej życie. 

  Kiedy zobaczyłam, że książkę porównuje się do mieszanki ,,Mulan" z czymś, czego absolutnie nie kojarzę, od razu byłam zainteresowana. Choć trochę zwlekałam z zakupem tej książki. A mogłam przeczytać ją już wcześniej. Hasło ,,Mulan" zadziałało na mnie jak wabik, ale nie spodziewałam się niczego nadzwyczajnego.

  Elizabeth Lim napisała już wcześniej dosłowny retelling ,,Mulan", który recenzowałam: ,,W świecie iluzji". Już wtedy zauważyłam, że autorka ma prawdziwy talent do snucia opowieści. ,,Tkając świt" to opowieść, która ma swój własny, magiczny klimat, gdzie świat jest pełen magii, demonów, duchów, czarodziejów... Właśnie, czarodziej. Edan to niezaprzeczalnie najlepsza postać w całej książce, naprawdę go uwielbiam. 

  W książce pokochałam nie tylko świat, ale także... tak, zgadliście, wątek miłosny. I bez problemu można się domyślić, w kim to się nasza Maia zakochała. Jeśli zaś problem jest, mam tutaj mój autorski poradnik: 1) chłopak (choć może być to dziewczyna) wspomniany jest z imienia 2) chłopak o ,,niezwykłych" oczach 3) irytujący chłopak 4) chłopak, który może namieszać w życiu. Na kogo wskazują w tym przypadku wszelkie tropy? Edan - moja ulubiona postać. Ci, którzy są tu jakiś czas, wiedzą, że kocham wątki miłosne - ich brak jest dla mnie przykry. Czy to mój wiek, czy też charakter, po prostu je uwielbiam i zawsze zwracam na nie uwagę. ,,Tkając świt" z pozoru nie wydaje się książką, gdzie nagle pojawi się wielka i w dodatku zakazana (czyli, krótko mówiąc, najciekawsza w książkowym świecie) miłość. Wątek miłosny pochłonął mnie do reszty, a losy Mai i Edana przejmowały tak mocno, że nie byłam w stanie odłożyć książki.

  ,,Tkając świt" to pierwszy tom dylogii ,,Krew gwiazd", a ,,Snując zmierzch" nie mogę się wprost doczekać! Ta część była magiczna, fantastyczna! A w dodatku ma świetnie pasującą do tego wszystkiego okładkę!

  A teraz ogłoszenia parafialne! Za tydzień opowiem o ,,Posłańcu Burzy", a później o ,,Piekarni Czarodzieja". Do następnego tygodnia!

                                                                                                                                Miłego czytania

niedziela, 29 sierpnia 2021

ANNA BENNING ,,VORTEX: DZIEŃ, W KTÓRYM ROZPADŁ SIĘ ŚWIAT".

 


Książkę na język polski przełożyli Anna i Miłosz Urbanowie

  Po tym, jak przez splitów straciła matkę, Elaine pragnie jednego - zostać łowczynią, by wyłapać mutantów, którzy są zagrożeniem dla ludzi. Szkoliła się pod okiem Kuratorium, by wreszcie przyszła pora na jej ostateczny sprawdzian - wyścig vortexami w Nowym Londynie. Tylko garstka kandydatów zostanie łowcami, dla których podróże vortexami to codzienność. Kilkadziesiąt lat wcześniej, w pamiętnym roku 2020, pravortex raz na zawsze zmienił świat i doprowadził do powstania mutantów. 

  Przeskok vortexem jest niebezpieczny, a chwila zawahania może kosztować życie. Te tunele energii w ciągu kilku sekund mogą przenieść z miejsca na miejsce - nieważne jaka dzieli je odległość. Człowiek jest w stanie tylko wykorzystać vortex, nigdy nie zapanuje nad destrukcyjną siłą. Elaine wie o tym, dlatego tym bardziej jest zszokowana, że wylądowała dokładnie tam, gdzie chciała - na linii mety. W dodatku jako pierwsza, choć kilkanaście minut wcześniej ktoś dotarł na miejsce przed nią. Elaine jest niezwykła, gdyż dokonała coś, czego nie zrobił nikt przed nią... A przynajmniej tak jej się zdawało. Dar dziewczyny może sprowadzić na nią zagrożenie, a gdy znajduje się w niebezpieczeństwie, ratuje ją ktoś, kogo się nie spodziewała - w dodatku ten ktoś wyraźnie jej nienawidzi. 

  Kiedy pierwszy raz zobaczyłam ten tytuł, powiedziałam o nim mamie. W odpowiedzi usłyszałam ,,Vortex? Ten z Jasia Fasoli?" (chodziło o Johny'ego Englisha, gdzie aktor z ,,Jasia Fasoli" gra tytułową rolę). O książce było głośno zarówno przed premierą, jak i przez następne tygodnie. Ja tradycyjnie dopadłam ją, gdy wszystko ucichło. 

  Książka zachęca do siebie śliczną kolorystyką okładki, obiecuje świetną historię. Zapewniam was, że nie zostaniecie przez nią oszukani, ponieważ początek trylogii ,,Vortexu" jest fantastyczny!

  ,,Vortex: Dzień, w którym rozpadł się świat" to nowa młodzieżowa dystopia i przy tym debiutancka powieść Anny Benning. Nie do końca zrozumiałam tytuł tego tomu, bo nie wiem, kiedy rozpadł się świat, ale mniejsza z tym, że jestem ignorantką. Skupmy się na książce. Główna bohaterka jest nieustępliwa, oszukana przez zły system i ślepo mu wierna, odważna i w dodatku ma piękne imię, w którym zakochałam się kilka lat temu i aż nie mogłam uwierzyć, że tak ma na imię protagonistka tej opowieści. Czy polubiłam Elaine? Tak. Podobało mi się też to, że w przeciwieństwie do wielu bohaterek takich dystopii, które od zawsze wiedzą, że trzeba walczyć ze złym systemem i zakłamaną władzą (mówię tu o np. Katniss z ,,Igrzysk śmierci") lub dowiadują się tego od kogoś i natychmiast mu wierzą (na przykład Jonasz, który jest chłopakiem, z ,,Dawcy"), Elaine od początku zaciekle broni Instytutu, Kuratorium i systemu. Wierzy w to, co wpajano jej od dziecka i choć jej oczy pokazują jej zupełnie coś innego, ona dalej uważa wszystko inne za kłamstwo i podstęp. Zmiana jej nastawienia przychodzi z czasem i właśnie to mi się bardzo podoba. 

  Podoba mi się też pomysł z vortexami, rokiem zmiany świata na zawsze (Ach ten 2020...) i z mutantami, którzy stali się jednością z żywiołami - wodą, ogniem, powietrzem i ziemią. Każdy z nich ma swoją nazwę i charakterystykę, a z tyłu książki w razie czego można znaleźć ściągę. Z początku byłam bardzo, bardzo mocno zdezorientowana, gdy w tekście pojawiła się nazwa ,,zarzewca" bez wyjaśnienia. Warto wiedzieć o tym wcześniej, bo oficjalny opis słowem nie wspomina o tym, czym zajmują się łowcy, a to moim zdaniem przydatna wiedza. Dopiero po kilku rozdziałach zrozumiałam, jak wygląda ten świat i na czym się opiera. 

  Skoro jest to książka dla młodzieży, to raczej niemożliwy jest brak mojego ulubionego elementu, czyli wątku miłosnego, który świetnie wypadł w tej książce. Już opis daje nam podpowiedź, kim będzie wybranek głównej bohaterki, a gdy tylko pojawia się po raz pierwszy, wszystko staje się jasne. Ale miłość nie spada z nieba; Eros nie strzela w tę dwójkę swoją strzałą. W tej książce spotykamy się z motywem hate-love, czyli od nienawiści do miłości. Chociaż czy to rzeczywiście jest nienawiść, można dowiedzieć się z czasem. Od początku widać chemię między bohaterami i z uśmiechem na ustach obserwuje się ich rozwijającą się relację. Wątek miłosny moim zdaniem wypadł tutaj bardzo dobrze.

  Media Rodzina po raz kolejny wydało cudowną książkę, a moja kolekcja z tego wydawnictwa znowu się powiększyła. ,,Vortex" był bardzo udany, a ja już nie mogę doczekać się następnego tomu (Dziewczyna, która prześcignęła czas) i liczę, że będzie równie dobry, co jego poprzednik. Bardzo polecam wam ,,Vortex: Dzień, w którym rozpadł się świat". 

  A teraz pora na ogłoszenia parafialne. Za tydzień opowiem wam o fantastycznym i magicznym ,,Tkając świt", a później o ,,Posłańcu Burzy" J.C. Cervantes z serii ,,Rick Riordan przedstawia". 

                                                                                                                               Miłego czytania

niedziela, 22 sierpnia 2021

SOMAN CHAINANI ,,AKADEMIA DOBRA I ZŁA: JEDYNY PRAWDZIWY KRÓL"

 


Książkę na język polski przełożyła Małgorzata Kaczarowska 

  Jak dotąd Tedrosowi udało się uniknąć śmierci i odkryć sens prześladujących go w snach słów jego ojca. Teraz na palcu nosi ostatni pierścień, który stoi Wężowi na drodze, a wspierają go tylko jego księżniczka i ich nieliczni sprzymierzeńcy. Tymczasem Japet, który podszywa się pod Rhiana, ma po swojej stronie całą Puszczę, a już za chwilę poślubi Sofię, co sprawi, że stanie się Jedynym Prawdziwym Królem - człowiekiem, który zastąpi Baśniarza i jednym ruchem będzie mógł wpłynąć na ludzkie losy. Jednak nagle ogłoszone trzy próby oznaczają, że najwyraźniej król Artur przewidział walkę swoich dwóch synów o koronę. Ale jak to możliwe, skoro nie był wieszczem? I dlaczego ogłosił próby, skoro wedle słów samego Węża on i jego bliźniak nie są synami Artura?

  Trzy próby, które pomogą odkryć prawdę - całą prawdę. Prawdę o przeszłości Artura. Prawdę o Japecie i Rhianie. Prawdę o wszystkich, którzy chcą wiedzieć, kim naprawdę są. Wygrany zostanie królem Kamelotu. Przegrany straci głowę.

  Czekałam na tę książkę już od bardzo, bardzo dawna. ,,Akademia Dobra i Zła" to moja ulubiona seria, która skradła moje czytelnicze serce na dobre. Szósta część, finał opowieści, był tak dobry, że wręcz brak mi słów. Autor jak zawsze popisał się kreatywnością i mistrzowsko sprezentował czytelnikom masę zwrotów akcji, przez które musiałam zamykać książkę, żeby opanować szok. Nie brakowało łez, ale też i uśmiechów. ,,Jedyny Prawdziwy Król" to finał, w którym rozwój bohaterów jest widoczny jak na dłoni. Agata nie jest już cmentarną dziewczynką, nie jest księżniczką, która zawsze chce dowodzić. Sofia po raz pierwszy mnie nie denerwowała (a robiła to od pierwszych stron serii), wreszcie też zrozumiała, czego tak naprawdę chce. Tedros stał się prawdziwym królem. Choć inne postaci też są bardzo ważne, to jednak ta trójka jest tą główną. Choć w pierwszych trzech częściach wszystko toczyło się przede wszystkim wokół Agaty i Sofii. Dopiero teraz dostrzegłam nowy element w logo serii na stronie tytułowej: ,,Czas w Kamelocie".

  Cała seria dzieli się właśnie na te dwie części: o Akademii, Sofii i Agacie oraz o Kamelocie, Tedrosie, Agacie, Sofii i Akademii. Jeśli jeszcze nie znacie ,,Akademii Dobra i Zła", gorąco i z całego serca was zachęcam do zapoznania się z nią. Nie, ja wręcz błagam, nakazuję. Jestem bliska tego, by szantażować cały świat i zmusić go do czytania, bo ta seria jest cudowna. Do dziś pamiętam słowa znajomej, dzięki której poznałam Akademię: że trochę dziecinna, że skończyła się dziwnie, bo tak i tak. Podobnie reagowała moja mama po przeczytaniu dwóch rozdziałów (tam się zatrzymała). Nie zgadzam się z tymi opiniami. Pierwsza część to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Baśniowość, szkoła - to wszystko zaledwie początek. To seria, w której co rusz coś zaskakuje, w której napotkać można zwroty akcji, które wywołają awarię mózgu. To seria, w której żaden bohater nie jest krystalicznie czysty, gdzie każda opowieść ma swoje blaski i cienie. Zło nie jest czystym złem, a Dobro ma swoje grzeszki i sekrety, o których woli nie mówić. To seria, gdzie nie zabraknie niestandardowych rozwiązań i pomysłów. To seria, w której napotkamy wiele fantastycznych postaci, które stale się rozwijają i które potrafią skraść całe show, nawet jeśli występują na drugim planie. To seria pełna skomplikowanych więzi, przyjaźni i miłości. 

  Kocham tę serię i teraz już nie będę się zastanawiać, gdy ktoś zapyta mnie o ulubioną książkę. ,,Akademia Dobra i Zła" to moja odpowiedź i tutaj niech Baśniarz postawi niezmywalną kropkę. 

  Szósty tom był zdecydowanie tym najlepszym i jestem wdzięczna wydawnictwu Jaguar, że wydało w Polsce tę serię. Mam nadzieję, że może kiedyś wyda też inne książki Somana Chainani.

  Jeszcze raz zachęcam was do ,,Akademii Dobra i Zła". Już teraz za nią tęsknię, ale przynajmniej wciąż przebywam w świecie legend arturiańskich, które przejęły świat serii w ostatnich tomach, dzięki nie książkom, a serialowi o młodym Merlinie. Za tydzień opowiem wam o ,,Vortex: Dzień, w którym rozpadł się świat", co zrobię z dużym opóźnieniem, ale Akademia była ważniejsza. Tydzień później zaś pojawi się recenzja fantastycznego ,,Tkając świt" Elizabeth Lim. Do następnego tygodnia!

                                                                                                                                    Miłego czytania


Leigh Bardugo ,,Szóstka Wron"