Książkę na język polski przełożyła Ewelina Zarembska
Z listy Cinder ,,do zrobienia przed rewolucją" można wykreślić już porwanie Cesarza Kaia i wdrożenie go w swój plan. Rewolucji nie można jednak odkładać w nieskończoność i w końcu trzeba będzie ją zacząć. Cinder i reszta załogi Rampiona będą musieli niepostrzeżenie dostać się na Księżyc, by wezwać ludzi do powstania przeciwko Levanie i zakończyć wojnę, umieszczając na tronie prawowitą królową - Cinder, księżniczkę Selene.
Wszyscy mieszkańcy Księżyca wiedzą, że nie ma nikogo piękniejszego od księżniczki Winter, której urody nie niszczą nawet blizny na policzku. Choć oczywiście nie można tego przyznać przy Levanie. Nie można też zanadto wychwalać pasierbicy królowej, a jedynie dołączać do kpin z szaleństwa dziewczyny, która zrezygnowała z używania swojego daru. To nie jest jednak dla Winter problemem. Wszystko jest dobrze tak długo, jak jest przy niej Jacin - jej strażnik i przyjaciel. I choć Jacin zdaje sobie sprawę, że księżniczka czuje do niego coś więcej niż przyjaźń, pozostaje obojętny na te uczucia dla jej własnego dobra - Levana nie może odkryć słabości swojej pasierbicy, którą mogłaby wykorzystać, by ją skrzywdzić.
Gdy pewnego dnia nienawiść Levany sięga zenitu, królowa każe zrobić Jacinowi coś, czego młody strażnik nie jest w stanie - zabić księżniczkę.
Czekałam na tę książkę od dnia, gdy została zapowiedziana jej premiera. I gdyby nie mój ,,regulamin", który mówi o nieprzerywaniu czytanej serii innymi książkami, to przeczytałabym ,,Winter" dużo, dużo wcześniej. A w takiej sytuacji najpierw musiałam skończyć czytanie ,,Wojowników", którzy już i tak byli przerywnikiem ,,Ani...". Myślę, że takie dłuższe czekanie na przeczytanie danej książki zwiększa apetyt na nią i nie inaczej było w tym przypadku. Gdy wreszcie wzięłam ,,Winter" w swoje ręce, przeczytałam ją właściwie jednym tchem. Gdyby była krótsza, połknęłabym ją w jeden dzień. Ale przecież ta książka ma około 900 stron, a ja wciąż jestem chętna na więcej.
,,Winter" to jednocześnie retelling historii o Królewnie Śnieżce i finał cudownej Sagi Księżycowej. Zanim wypowiem się o całej serii, chciałabym trochę powiedzieć, jak wypadła ostatnia część. ,,Winter" obfitowała w liczne emocje, akcję, a w całej rewolucji nie zabrakło odrobiny poczucia humoru, które sponsorował Thorne. Swoją drogą to jedna z moich ulubionych postaci. ,,Winter" była prawdziwym rarytasem, jeśli chodzi o wątki miłosne, ponieważ to właśnie tutaj, na Księżycu, wszystkie pary finalnie są razem. Wreszcie. To tutaj Cinder i Kai mają swoje ładne parę minut po raz pierwszy od ,,Cinder" (nie licząc końcówki ,,Cress"), Wilk wreszcie odnajduje porwaną w poprzedniej części Scarlet, Thorne i Cress przyznają się do swoich uczuć, a Winter i Jacin to już osobna historia.
Książka nie dłuży się nawet przez moment, choć prawdziwa rewolucja to dopiero jej końcówka. Same przygotowania, plany, wszystko, co dzieje się wcześniej jest emocjonujące samo w sobie. ,,Winter" to chyba najlepsza książka z całej serii, choć całym sercem kocham każdą z nich. Co jednak poradzę, że to właśnie finał łączy wszystkich w pary?
A podsumowując całą serię: nie wiem, jak można by jej nie polecić! Te książki to cudowna historia, inspirowana opowieściami, które każdy zna, jednak przeniesionymi do przyszłości i kosmosu: Kopciuszek, który był cyborgiem i mechanikiem; Czerwony Kapturek, który poszukiwał babci w towarzystwie Wilka; Roszpunka, która była hakerką, mieszkającą w w satelicie; Królewna Śnieżka, która była ciemnoskóra i zwyczajnie szalona. Nie ma postaci, której bym nie polubiła (nie licząc tych negatywnych). Cinder pokochałam za sarkazm. Iko za to, że mnie bawiła. Kaia za to, że był po prostu kochany. Scarlet za jej ognisty charakter. Wilka za jego przywiązanie do Scarlet. Thorne'a za jego humor i pewność siebie. Cress za to, że aż chce się ją owinąć w folię bąbelkową, żeby nic jej się nie stało. Winter za jej słodką naiwność i optymizm. Jacina za to, że w każdej sytuacji to Winter stawiał na pierwszym miejscu. Cały świat, który wykreowała Marissa Meyer, jest przemyślany i dokładny, a cała fabuła dopieszczona. I choć zdawać się może, że to po prostu romansidła z kosmicznymi intrygami przyszłości w tle, to jest zupełnie na odwrót! Wątki miłosne są tu jedynie dodatkiem, co sprawia, że są tym bardziej ciekawe i wciągające. A wszystko napisane wspaniałym stylem Marissy Meyer, dzięki której naprawdę można poczuć ten świat.
Bardzo, bardzo, ale to bardzo polecam tę serię. Nawet jeśli ktoś nie interesuje się zbytnio klimatami typu science-fiction, to myślę, że i tak odnajdzie się w Sadze Księżycowej.
Mam dużą nadzieję, że Papierowy Księżyc wyda również dodatki, a podobno jest taka możliwość. Podobno również szósty tom ,,Akademii Dobra i Zła" zostanie wydany w okolicach maja, a dziesiąty ,,Flawii de Luce" w kwietniu. Jest więc na co czekać, a na ten moment muszę zająć się moim ,,stosem wstydu". W następnym tygodniu opowiem o ,,Ani ze Złotego Brzegu", a tydzień później o kolejnej z ,,Mrocznych baśni", czyli alternatywnej wersji bajki Disney'a... ,,Kraina Lodu". ,,Z dala od siebie" to opowieść o tym, co by było, gdyby Anna i Elsa się nie znały. Z ogłoszeń parafialnych to by było na tyle, do następnego tygodnia!
Miłego czytania