niedziela, 29 listopada 2020

LUCY MAUD MONTGOMERY ,,ANIA Z ZIELONEGO WZGÓRZA''

 


Książkę na język polski przełożyła Grażyna Szaraniec (wydawnictwo Bellona)

W życiu starego rodzeństwa Cuthbertów zachodzi wielka zmiana, która dziwi wszystkich mieszkańców Avonlea. Maryla i Mateusz zamierzają przygarnąć pod swój dach chłopca z sierocińca. Nikt jednak nie mógł przewidzieć, że na stacji kolejowej będzie czekać... dziewczynka. Mała rudowłosa Ania Shirley o rozmarzonych oczach, kochająca kwiecisty język i wszystko co romantyczne oraz piękne. Ania wreszcie zyskuje szansę na lepsze, szczęśliwe życie. 

Na Zielonym Wzgórzu zaczyna panować chaos, jednak czemu odrobina szaleństwa i kolorów ma być zła?

Jedni Anię lubią, drudzy jej nienawidzą. Ja niestety nie rozumiem, jak można jej nie kochać, jednak każdy ma swój gust. Ostatni i zarazem pierwszy raz czytałam ,,Anię'', gdy byłam w czwartej klasie. To było dawno temu, więc moje podejście do książki zmieniło się. Po pierwsze, nie była to już lektura, którą musiałam przeczytać. Nie żebym wówczas była wielce niezadowolona z tego faktu, bo książka spodobała mi się na tyle, że chciałam czytać kolejne części, a później inne książki Montgomery. Drugi powód to to, że po prostu jestem już starsza. Wspominałam, że tym razem nie musiałam wszystkiego analizować? To tak umila czytanie...

Jako jeszcze tak naprawdę dziecko podczas czytania widziałam tylko zabawne przygody dziewczynki, w której często widziałam siebie. Teraz zaś dostrzegałam wiele ważnych wypowiedzi Ani, widziałam, jak z wiekiem się zmienia i powoli wyrasta z tego swojego roztargnienia. Nie zmieniło się to, że śmiałam się z jej wyczynów i płakałam na koniec. 

Czytałam kilka lat temu wszystkie pozostałe przygody Ani, a potem jej dzieci. Czytałam prequele innych autorów, które nie do końca przypadły mi do gustu, wykluczając się ze znanymi charakterami i historią postaci. Mam też dodatek, którego jeszcze nie przeczytałam! Nic jednak nie może równać się z pierwszymi przygodami Ani nie Andzi, czy też ,,Ani nie Anny'', jak brzmi tytuł serialu, który zdobył spory rozgłos. Więcej osób chyba kojarzy właśnie ten serial, którego sama jeszcze nie oglądałam. Widziałam urywki, w których historia zmieniła się znacząco. 

Być może niektórzy w szkołach musieli czytać ,,Anię z Zielonego Wzgórza'', przez co do dziś źle ją wspominają. Są jednak książki, do których warto wrócić i dać im drugą szansę. Czasem jednak trzeba lat, żeby się przemóc. Ludzie na przykład mówią mi, że kiedyś sama będę chciała wrócić do ,,Pana Tadeusza''. Cóż, przekonamy się za wiele lat, czy wciąż będę chciała spalić Tadzia na stosie. 

Zabieranie się za wiele serii naraz chyba nie jest mądrym pomysłem... Teraz czytam i ,,Anię'' i ,,Wojowników'' i jeszcze teraz doszły nowiutkie książki, do których aż rwie się, żeby je przeczytać. Na razie ćwiczę wolną wolę i tylko je wącham. Przyznać się, kto nigdy nie wąchał kartek nowej książki! Zgaduję, że za tydzień pojawi się recenzja drugiego tomu ,,Wojowników'', czyli ,,Ogień i Lód''. Wszyscy się dowiemy, czy zamierzam dalej brnąć przez ten koci las, czy jednak wolę dwunożne klimaty.

                                                                                                                                          Miłego czytania

niedziela, 22 listopada 2020

ERIN HUNTER ,,WOJOWNICY: UCIECZKA W DZICZ''

 


Książkę na język polski przełożyła Katarzyna Krawczyk 

Od wieków las podzielony był między cztery klany wedle praw ustanowionych przez przodków. Dzielni koci wojownicy przestrzegali kodeksu i trzymali się swoich terenów.

Błękitna Gwiazda, przywódczyni Klanu Pioruna, zaniepokojona jest przepowiednią, którą zesłał jej Klan Gwiazdy. Tylko ogień ocali jej klan. Jednak ogień sieje tylko zniszczenie. I przed czym mógłby ich obronić? Przecież klan pełen jest dzielnych wojowników! Mimo wszystko nie wolno lekceważyć przepowiedni...

Rdzawy to kociak, który żyje pod kloszem Dwunożnych, dostając pozbawione smaku jedzenie i nosząc uciskającą szyję obrożę z hałasującym dzwoneczkiem. Jednak kociak o rudej sierści czuje w sobie pierwotny, dziki zew. Jedna krótka wycieczka na skraj lasu zmienia jego życie. A właściwie może to zrobić. Jeśli Rdzawy podejmie decyzję, dołączy do Klanu Pioruna. Zmieni się nie tylko jego imię. To będzie nowe życie. Pytanie tylko, czy warto uciekać w dzicz?

 ,,Ucieczka w dzicz'' to pierwszy tom serii napisanej przez Kate Cary pod pseudonimem Erin Hunter. Już chyba dwa lata temu zauważyłam, że w mojej ówczesnej szkole panuje szał na tę serię wśród klasy niżej. Pomyślałam sobie ,,czemu nie''? Niestety książki w bibliotece były okupywane. I wreszcie nadszedł mój czas. 

Nie jestem całkowicie pewna, ale wydaje mi się, że dość często czytałam, że pierwsza część jest właściwie bardziej wprowadzająca. I zdecydowanie się z tym zgadzam. Pierwsza połowa strasznie się ciągnęła, opisując całe szkolenie Ognistej Łapy (kiedyś Rdzawego) na wojownika. Było to dla mnie dość nudne... Czytałam rozdział co kilka dni, aż wreszcie zaczęło dziać się coś ciekawego, zgodnego z oficjalnym opisem. Wówczas wszystko poszło z górki. 

W moim odczuciu na ten moment książka jest skierowana przede wszystkim do tych młodszych, którzy mają tak po 10-13 lat. Przyznam też od razu, że motyw zwierząt jako głównych bohaterów nie przyciągał mnie na początku zbyt mocno. W życiu przeczytałam jedynie ,,Chowańce'', gdzie wszystkie zwierzęta miały magiczne moce. 

W tej książce koty to... koty. Nie znają słowa ,,człowiek'' ani ,,ludzie''. Rzuciło mi się to w oczy od razu i uważam, że to dobrze. Klany miały swoje zasady, autorka przemyślała cały system jego funkcjonowania. Swoją drogą, na początku znajduje się mapa i spis kotów według ich funkcji w klanie. I jakkolwiek bez mapy lasu się obejdzie, to bez spisu ani rusz! Koty mają własny system imion i nie wszystkie umiałam w każdym przypadku dobrze dopasować. Pamiętałam, że przywódcy mieli imiona z członem ,,gwiazda'', a uczniowie ,,łapa''. Z kolei odróżnienie królowych, starszych i wojowników... I jeszcze ich płeć! To, że rzeczownik w imieniu jest żeński, nie znaczy, że to kotka! 

Nie uważam, że książka jest zła. Nawet mi się podobała, choć nie poczułam jakiegoś silnego zachwytu. Nie wiem, czy gdybym nie miała tej serii w bibliotece i gdybym nie miała następnych tomów w domu, to od razu chciałabym czytać kolejne części. Wiem na tę chwilę, że na pewno przeczytam drugą część, czyli ,,Ogień i Lód''. Chcę dać tej serii szansę, chcę poczuć chociaż ułamek tego, co sprawiło, że te książki zyskały spory rozgłos. Na ten moment mogę powiedzieć, że całkiem fajna książeczka. Liczę, że zmienię stanowisko po następnych częściach. 

Książka była dobra, więc polecam, a za tydzień opowiem o moich wrażeniach po powrocie do ,,Ani z Zielonego Wzgórza''. Minęło kilka lat od momentu, gdy czytałam ją po raz pierwszy. Pa!

                                                                                                                                       Miłego czytania


niedziela, 15 listopada 2020

LIZ BRASWELL ,,CIERŃ KLĄTWY: MROCZNA BAŚŃ''

 


Książkę na język polski przełożyła Dorota Radzimińska 

Chcąc uwolnić swojego ojca, Bella zostaje więźniem w zamku Bestii. Znamy tą historię. Gdy jednak dziewczyna dotyka zaczarowanej róży, kwiat rozpada się, a umysł Belli zalewa wizja momentu, kiedy to czarodziejka przeklęła małego księcia. Czarodziejka, w której Bella rozpoznaje matkę. Matkę, z którą nie ma żadnych konkretnych wspomnień. Która zniknęła lata temu, zostawiając męża i córkę. 

Bella i Bestia usiłują wspólnymi siłami zgłębić tajemnice z przeszłości, by być może odnaleźć matkę dziewczyny, która mogłaby zdjąć klątwę. Zapomniane królestwo kryje jednak mnóstwo tajemnic. Kim byli les charmantes i dlaczego nagle zaczęli znikać? Co kierowało czarodziejką, gdy przeklęła jedenastoletniego księcia, jego zamek i niewinną służbę? I dlaczego tak nagle zniknęła?

Jeśli uważałam, że mroczna baśń o Arielce albo Mulan są świetne, to tutaj po prostu się zakochałam! Po prostu kocham taką wersję, jest cudowna i wspaniała, po prostu chyba najlepsza z możliwych. Nie jestem może wielką fanką animacji, w której niestety sporo mi brakowało. Nie chcę też w tej recenzji odwoływać się do wersji live-action, która jest świetna, ponieważ na jej podstawie nie mogłaby powstać ta książka. W filmie matka Belli umarła w Paryżu, zabrana przez zarazę, czarodziejka była żebraczką z wioski, o której nic nie wiadomo, a pewnym kwestiom brakowało wyjaśnienia. Ta książka jest wszystkim, czego przynajmniej ja, można chcieć. 

Przede wszystkim charakter Belli jest bardziej zaznaczony. Nie jest po prostu milutką dziewczyną, o której tylko wspomniano, że chce przygód i takie tam. Nic nie mam do Belli, naprawdę! Śnieżka to najgorsza klucha w historii Disneya, a zaraz po niej Kopciuszek. Bella jest fajna. Ale animowana wydawała mi się strasznie miękka. Bestia miał swoją historię, a jego przeklęcie miało sens, bo było niemal bezpodstawne. Co prawda nie poznano jego imienia, choć z różnych źródeł można się dowiedzieć, że prawdopodobnie miał to być Adam. Zaklęci służący nie byli wyłącznie pozytywni i mieli swoje charaktery oraz historie. Na początku trochę dziwnie było mi czytać ,,pani Potts'' zamiast ,,pani Imbryk'', ale szybko przestało mi to przeszkadzać. Najważniejsi byli tu jednak rodzice Belli i les charmantes. Pierwsza z trzech części książki była w dużej mierze poświęcona właśnie Maurycemu i Rozalindzie. Rozdziały o nich były dobrymi przerywnikami między powtarzaniem wydarzeń z animacji. Właśnie, Rozalinda. Moim zdaniem jej charakter został naprawdę dobrze wykreowany, ponieważ nie jest to krystalicznie czysta i dobroduszna czarodziejka, która nie ma wad i nie popełnia błędów. Ma wady i popełnia błędy, co nie znaczy, że nie jest dobrą postacią, bo jest. 

Co prawda od początku domyślałam się, co się stało z Rozalindą, a mniej więcej w połowie byłam pewna na 200% i miałam rację. Nie znaczy to oczywiście, że to źle. To, że domyślał się czytelnik, czy też nawet wiedział, jest spowodowane tym, że miał on dostęp do przeszłości. 

Jestem naprawdę zachwycona i oczarowana tą mroczną baśnią i naprawdę nie wiem, czy jakaś mogłaby ją pobić. Na ten moment wydane są jeszcze alternatywne historie Aurory oraz Anny i Elsy, które podobno ,,szału nie robią''. Dowiem się tego jednak sama, ale jeszcze nie teraz. Szczególnie gorąco polecam Wam ,,Cierń klątwy'', bo jest po prostu cudowny. Aktualnie czekam na święta i nowy stosik książek do przeczytania, dlatego do tego czasu zabiorę się za ,,Anię z Zielonego Wzgórza'', do której chciałam wrócić już w wakacje, ale miałam do czytania zbyt dużo nowości. Możliwe jednak też, że w międzyczasie pojawi się recenzja pierwszego tomu serii ,,Wojownicy''. Na ten moment się żegnam, do następnego tygodnia!

                                                                                                                                    Miłego czytania

niedziela, 8 listopada 2020

JOHN GREEN ,,GWIAZD NASZYCH WINA''

 


Książkę na język polski przełożyła Magda Białoń-Chalecka

Hazel ma raka, a więc jej los został już przypieczętowany. Cudowna terapia tylko odwleka nieuniknione. Dziewczyna praktycznie nie ma życia. Jej dzień zwykle ogranicza się do czytania kolejny raz tej samej książki i okazjonalnego uczestnictwa w spotkaniach grupy wsparcia, na które chodzi tylko ze względu na rodziców. 

Hazel umiera, jest tykającą bombą. Im mniej bliskich będzie miała, tym mniej ludzi ucierpi, gdy wybuchnie. Podczas jednego ze spotkań grupy wsparcia następuje jednak niespodziewany zwrot akcji, zwany potocznie Augustusem Watersem. 

Czasem naprawdę nie wiem, jak dobrze opisać daną książkę. Chcę jak najlepiej przekazać to, o czym ona jest, jakie emocje towarzyszą jej czytaniu... To nie jest takie proste.

,,Gwiazd naszych wina'' wypożyczyłam kiedyś w bibliotece, jednak byłam w takim wieku, że nie chciałam czytać młodzieżówek (,,Zmierzch'' się nie liczy). Oddałam ją więc nienaruszoną. Po latach jednak bardzo chciałam ją przeczytać, dlatego wzięłam ją jako pierwszą z biblioteki w nowej szkole. Nie żałuję, że to zrobiłam, a teraz tak bardzo chciałabym mieć swój egzemplarz... 

Jestem naprawdę bardzo zadowolona z tej książki. Może się wydawać, że to po prostu romansik dla nastolatek, tylko z domieszką nowotworu. To nie jest jednak tylko młodzieżówka. Autor przekazuje w tej książce wiele ważnych, wartych przemyśleń słów, opisuje życie w taki... inny sposób. Bardzo zżyłam się z bohaterami i polubiłam ich. Nieraz się śmiałam, gdy czytałam (dlatego właśnie nie czyta się w miejscach publicznych...), a także płakałam. Właściwie zdarzyło mi się to raz i naprawdę, naprawdę chciałam płakać. Są takie momenty w książkach, gdy po prostu przeżywać czyjś smutek i ból jak swój lub po prostu jest ci przykro z powodu jego losu. 

Nie wiem, jak jeszcze mogę opisać tę książkę. Podobała mi się, bo była taka... prawdziwa, choć nie do końca. Zdecydowanie ją polecam wszystkim - dorosłym i młodzieży. A co do filmu, bo może niektórzy kojarzą tylko film - widziałam tylko urywki, nie wiem, czy jest dobry i dobrze odwzorowuje książkę. Wow, to jest jeden z tych rzadkich przypadków, gdy nie obejrzałam filmu przed czytaniem. To nie dzieje się zbyt często. 

Za tydzień pojawi się recenzja już czwartej mrocznej baśni, a mianowicie ,,Ciernia klątwy'', czyli co by było, gdyby to matka Belli przeklęła Bestię? Do następnego tygodnia!

                                                                                                                                     Miłego czytania

 

niedziela, 1 listopada 2020

ADAM FABER ,,KREW FERÓW: DOM WIEDŹM''

 


Wszystko wydaje się takie samo, ale takie nie jest. Klątwa zawisła nad Finfolk, pogrążając je w koszmarze. Jednakże tylko uciekinierzy z Miasta Snów zdają sobie z tego sprawę.

March obudziła magię, uśpioną w Domie Wiedźm, jednak wciąż wie o niej zbyt mało, by stanąć do walki z Wyrd i zdjąć klątwę. Tymczasem Callen chce poznać swoją przeszłość i swoje dziedzictwo. Jednak poskładanie swojego życia, z którego część po prostu uleciała, nie jest takie proste. 

Okryte klątwą Finfolk nie jest jednak aż takie spokojne, jak się wydawało. March ma wizje, nie tylko dotyczące przeszłości. W swoich snach widzi śmierci, które miały miejsce w rzeczywistości. Ale czy może mieć pewność, że to tylko manipulacja ferów...? 

Na March, Callena i kota Piątka czeka wyzwanie. Wszystko i wszyscy mają swoje tajemnice, nawet Dom Wiedźm i siostry Malloway. Komu więc można zaufać? 

Jeśli mogę być szczera, a chyba mogę, to... Niewiele pamiętam z pierwszej części, podobnie miałam z ,,Kronikami Jaaru'', jednak tam wszystko było takie... bardziej proste, a przez to łatwiejsze do zakodowania w głowie. W każdym razie ''Miasto Snów'' niemal w całości wyleciało mi z głowy. Nie pamiętałam połowy książki i to mnie boli. Niestety nie da się czytać serii w kawałkach, gdy się czyta tyle innych rzeczy, ale czy jest inne wyjście? Dla mnie nie ma. Mimo całego ponownego ogarniania wszystkiego bardzo podobała mi się książka, podobnie jak wszystkie dotychczasowe tego autora. Nie bez powodu ''Kroniki Jaaru'' to jedna z moich ulubionych serii. Zarówno ta seria, jak i ''Krew ferów'', dzieją się w tym samym świecie, jednak nie nawiązują do siebie. Mam jednak wrażenie, że trylogia o March i ferach z Aislingen jest znacznie bardziej zawiła, a spojrzenie na ten świat jest niemal zupełnie inne. Również moje spojrzenie jest inne, ale na bohaterów. 

Callena wcześniej było bardzo niewiele, a przynajmniej w takich ilościach go pamiętam. Mimo wszystko ta postać nie była zbyt rozwinięta, jednak tutaj miał swoją rolę i swoją perspektywę. Polubiłam go znacznie bardziej niż March, ale i tak moim ulubieńcem zostanie Piątek. Nie jest to może najważniejsza postać w tej historii, jednak lubię go najbardziej. Chyba nigdy nie było sytuacji, żeby mnie denerwował. Za to niezwykle działała mi na nerwy Isel na przemian z March. Przyjaciółka szesnastoletniej Sky całą książkę mnie irytowała i gdybym znalazła się z nią w jednym pomieszczeniu, to po prostu bym wyszła. Zmieniło się moje spojrzenie na March. Ten... rok, półtora roku temu March wydała mi się ciekawa, bo miała taki inny charakter niż większość bohaterek książek. Teraz jednak po prostu... denerwował mnie jej sposób bycia. Krótko i dosłownie mówiąc: wkurzało ją wszystko. Co nie zmienia faktu, że wraz z książkowym biegiem czasu nabierała trochę pokory i przestała pokazywać światu środkowy palec dwadzieścia cztery godziny na dobę. 

''Dom Wiedźm'' może nie był pełen akcji, podobnie jak pierwszy tom, ale bardzo mi się podobał. Wypadł moim zdaniem lepiej niż pierwszy tom, był pełen tajemnic i spisków, pełen magii. Przyznaję, że czytałam go dość długo, jak na mnie, ale co poradzić? Za mało czasu.

Podsumowując: jestem naprawdę zadowolona, kocham świat wykreowany przez Fabera, choć nie zawsze wszystko pojmuję. Gdy magia odwołuje się trochę do fizyki i tym podobnych, mój mózg przechodzi na tryb ''wszystko jasne, ale powiedz to jeszcze raz po polsku''. Polecam wszystkim fanom magii i wiedźm, a ja tymczasem zabieram się za pisanie recenzji ''Gwiazd naszych wina'' Johna Greena i czytanie ''Ciernia klątwy'' Liz Braswell.

                                                                                                                                 Miłego czytania

Leigh Bardugo ,,Szóstka Wron"