Książkę na język polski przełożyła Grażyna Szaraniec (wydawnictwo Bellona)
W życiu starego rodzeństwa Cuthbertów zachodzi wielka zmiana, która dziwi wszystkich mieszkańców Avonlea. Maryla i Mateusz zamierzają przygarnąć pod swój dach chłopca z sierocińca. Nikt jednak nie mógł przewidzieć, że na stacji kolejowej będzie czekać... dziewczynka. Mała rudowłosa Ania Shirley o rozmarzonych oczach, kochająca kwiecisty język i wszystko co romantyczne oraz piękne. Ania wreszcie zyskuje szansę na lepsze, szczęśliwe życie.
Na Zielonym Wzgórzu zaczyna panować chaos, jednak czemu odrobina szaleństwa i kolorów ma być zła?
Jedni Anię lubią, drudzy jej nienawidzą. Ja niestety nie rozumiem, jak można jej nie kochać, jednak każdy ma swój gust. Ostatni i zarazem pierwszy raz czytałam ,,Anię'', gdy byłam w czwartej klasie. To było dawno temu, więc moje podejście do książki zmieniło się. Po pierwsze, nie była to już lektura, którą musiałam przeczytać. Nie żebym wówczas była wielce niezadowolona z tego faktu, bo książka spodobała mi się na tyle, że chciałam czytać kolejne części, a później inne książki Montgomery. Drugi powód to to, że po prostu jestem już starsza. Wspominałam, że tym razem nie musiałam wszystkiego analizować? To tak umila czytanie...
Jako jeszcze tak naprawdę dziecko podczas czytania widziałam tylko zabawne przygody dziewczynki, w której często widziałam siebie. Teraz zaś dostrzegałam wiele ważnych wypowiedzi Ani, widziałam, jak z wiekiem się zmienia i powoli wyrasta z tego swojego roztargnienia. Nie zmieniło się to, że śmiałam się z jej wyczynów i płakałam na koniec.
Czytałam kilka lat temu wszystkie pozostałe przygody Ani, a potem jej dzieci. Czytałam prequele innych autorów, które nie do końca przypadły mi do gustu, wykluczając się ze znanymi charakterami i historią postaci. Mam też dodatek, którego jeszcze nie przeczytałam! Nic jednak nie może równać się z pierwszymi przygodami Ani nie Andzi, czy też ,,Ani nie Anny'', jak brzmi tytuł serialu, który zdobył spory rozgłos. Więcej osób chyba kojarzy właśnie ten serial, którego sama jeszcze nie oglądałam. Widziałam urywki, w których historia zmieniła się znacząco.
Być może niektórzy w szkołach musieli czytać ,,Anię z Zielonego Wzgórza'', przez co do dziś źle ją wspominają. Są jednak książki, do których warto wrócić i dać im drugą szansę. Czasem jednak trzeba lat, żeby się przemóc. Ludzie na przykład mówią mi, że kiedyś sama będę chciała wrócić do ,,Pana Tadeusza''. Cóż, przekonamy się za wiele lat, czy wciąż będę chciała spalić Tadzia na stosie.
Zabieranie się za wiele serii naraz chyba nie jest mądrym pomysłem... Teraz czytam i ,,Anię'' i ,,Wojowników'' i jeszcze teraz doszły nowiutkie książki, do których aż rwie się, żeby je przeczytać. Na razie ćwiczę wolną wolę i tylko je wącham. Przyznać się, kto nigdy nie wąchał kartek nowej książki! Zgaduję, że za tydzień pojawi się recenzja drugiego tomu ,,Wojowników'', czyli ,,Ogień i Lód''. Wszyscy się dowiemy, czy zamierzam dalej brnąć przez ten koci las, czy jednak wolę dwunożne klimaty.
Miłego czytania