niedziela, 26 września 2021

LIZ BRASWELL ,,DAWNO, DAWNO TEMU... WE ŚNIE. MROCZNA BAŚŃ"

 


Książkę na język polski przełożyła Dorota Radzimińska 

A gdyby Śpiąca Królewna się nie obudziła?

  Wszyscy znamy tę historię. Dawno, dawno temu Zła Czarownica przeklęła małą królewną, którą rodzice oddali na wychowanie wróżkom. Królewna żyła w lesie przez szesnaście lat, nieświadoma tego, kim jest. Pewnego dnia poznała księcia i zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia. Wtedy ciotki wyznały jej prawdę i bez słowa zabrały do zamku, gdzie zrozpaczona królewna została zwiedziona przez Złą Czarownicę i ukuła się wrzecionem, po czym zasnęła, a wraz z nią cały dwór. Jednak pocałunek prawdziwej miłości mógł zdjąć klątwę. Wróżki sprowadziły do zamku ukochanego królewny, który pokonał Złej Czarownicy zamienioną w smoka. Książę Filip całuje królewnę Aurorę, którą znał jako Różyczkę i... zasypia. Bo wiecie, życie to nie bajka, nic nie może być tak proste. W końcu: dlaczego królewna miałaby za nic dostać szczęśliwe zakończenie?

  Aurora Różyczka uwięziona jest w koszmarze stworzonym przez Diabolinę, a wraz z nią w jej własnym umyśle tkwi cały uśpiony dwór. Skoro śpi, powinna się po prostu obudzić. Jak jednak ma się wybudzić z zaklętego snu, gdy wszystko jawi jej się prawdą? Gdy żyje w kontrolowanej przez Diabolinę nudnej rzeczywistości, nie pamiętając dawnego życia?

  Królewna musi się obudzić, inaczej Diabolina wygra i wróci do życia. Potrzebuje pomocy wróżek, potrzebuje pomocy księcia... Czy jednak na pewno? Wszyscy w pewien sposób ją oszukiwali. W świecie ze snów, gdzie prawda miesza się z kłamstwem, Aurora Różyczka może tak naprawdę liczyć tylko na siebie -  nawet jeśli bliscy Dziewczyny z Lasu będą obok niej. Czas ucieka, a królewna musi się spieszyć...

  ,,Dawno, dawno temu... we śnie" (które przez niemiłosiernie długą nazwę będę nazywać DDT) to pierwsza z serii Nie-Takich-Mrocznych-Baśni, którą ja przekornie postanowiłam czytać jako ostatnią. Chociaż jestem pewna, że wydadzą następne...

  DDT jest oceniane dość słabo i w sumie się nie dziwię, jednak ja nie mam najgorszego zdania o tej książce. Wręcz przeciwnie! Była całkiem niezła. Być może jednak na moją opinię wpływa też fakt, że nie przepadam za ,,Śpiącą Królewną". Zresztą nie jest ona aż taka popularna, bo nie powstają na jej podstawie liczne retellingi i ekranizacje. Z drugiej strony... ta historia jest nudna. Chociaż gdybyście przeczytali, jak podobno wyglądała pierwotna wersja, to oczy wyszłyby wam z orbit. Jak zwykle się rozpisałam, a miałam mówić o książce. Aurora zawsze była jedną z czołowych miękkich klusek - ze Śnieżką i Kopciuszkiem tworzą miękkie trio lasek, które miały przerąbane w życiu, nienawidzono ich za urodę czy coś i nagle zjawia się królewicz, który je ratuje. Ja się teraz pytam: czego to ma nauczyć? Śpij, może w końcu pocałuje cię jakiś bogaty facet i się nad tobą zlituje? Bądź miła, gotuj i sprzątaj, a w końcu przyjedzie po ciebie książę z bajki, ale musisz być jeszcze do tego najpiękniejsza na Ziemi? Właśnie to jest rzecz, która podobała mi się w DDT - Aurora przyznaje się do bycia idiotką. Robi to dosłownie.

  Wróćmy jednak do tego, że DDT oceniane jest słabo. Dlaczego? Wysoki Sądzie, oto Zarzut Numer 1. Wszystko się ciągnie. Bo... naprawdę się ciągnie. U Liz Braswell charakterystyczne jest to, że wszystko się ciągnie, podczas gdy mogłoby być znacznie krótsze. Ten czas spędzany jest na nic nierobieniu i przemyśleniach nad własną egzystencją. Zarzut właściwy, wszystko się ciągnie przez 1/3 książki. Zarzut numer 2. Uśmiercona miłość. Liz Braswell robi kolejną rzecz: zabija miłość, która pokona wszelkie przeszkody, a zamiast tego księżniczki znajdują swoją girl power i mówią, że niby księcia lubią, ale nie są pewne, czy go kochają. Osobiście nie mam nic przeciwko, bo to sprawia, że wszystko wreszcie ma sens. Nie ma Aurory, która zakochała się od pierwszego wejrzenia w pierwszym chłopaku, jakiego spotkała w życiu. Jest Aurora, która czuje się oszukana przez wszystkich bliskich, która sama nie wie, kim jest, która dojrzewa i która nie jest już tą samą osobą, co wcześniej, przez co jej miłość do Filipa wygasa i musi się dopiero rozpalić na nowo. Ale tym razem rozpalanie trwa dłużej. Podobnie było w ,,Świecie obok świata", gdzie Ariel również dojrzewa, a jej uczucie do Eryka znacznie przygasa i potrzebuje czasu, by znowu zapłonąć. Wiem, że to niszczy bajkową magię, ale moim zdaniem te historie są wreszcie naprawione. Zarzut numer 3. Aurora nic tylko narzeka, jak bardzo się nudzi, jak bardzo jest zmęczona, jak strasznie jest zagubiona. To... Trafna uwaga, bo faktycznie wciąż to robi. Z drugiej strony, zważając na jej życiorys (który dzięki książce nabiera głębi i sprawia, że życie Aurory tylko z pozoru było proste i przyjemne) to ma sens. Jest znudzona, bo tak układa jej się życie prawdziwe i wyśnione. Jest zmęczona... bo jest zmęczona, tego nie wyjaśnię. Po prostu wszystko ją przytłacza, dlatego jest zmęczona. Jest zagubiona, bo jak tu nie być zagubionym, gdy wszystko się pomieszało?

  Moim zdaniem ,,Dawno, dawno temu... we śnie" było naprawdę w porządku historią, choć dłużącą się. Swoją drogą styl autorki według większości pozostawia wiele do życzenia i trochę się z tym zgadzam. Pamiętacie, że stworzyłam sobie osobisty ranking Mrocznych Baśni, które wcale nie są aż takie mroczne, bo oryginalnie nazywają się Twisted Tales, czyli zakręcone baśnie? To super. Przedstawia się on następująco: 1. Cierń klątwy 2. W świecie iluzji 3. Świat obok świata 4. Z dala od siebie 5. Dawno, dawno temu... we śnie 6. Potęga magii, czyli inaczej podróba ,,Zakazanego życzenia". To by było na tyle, a to, czy książkę warto przeczytać, pozostawiam wam do własnej oceny. Za tydzień opowiem wam o ,,Wyspie Mgieł" Marii Zdybskiej, a później? Tego sama jeszcze nie wiem, ale bardzo możliwe, że będzie to ,,Studium w Szkarłacie", czyli pierwszy tom z serii o Sherlocku Holmesie. Do następnego tygodnia!

                                                                                                                                     Miłego czytania

niedziela, 19 września 2021

GU BYEONG-MO ,,PIEKARNIA CZARODZIEJA"

 


Książkę na język polski przełożyli Anna Diniejko i Łukasz Janiak 

  Nigdy nie lubił pieczywa. Gdy był mały, matka porzuciła go na stacji kolejowej. Kilka lat później obojętny ojciec ożenił się z panią Bae, która weszła do ich życia z małą córeczką o imieniu Muhee. Macocha nie znosiła go, jak wszystkie jej stereotypowe odpowiedniki z baśni. On pozostawał na nią obojętny. Pani Bae skutecznie sprawiała, że w domu czuł się źle, jak jąkający się intruz. Czas spędzał więc w swoim pokoju, do szkoły wychodził bardzo wcześnie, a zamiast jeść obiad w domu, kupował pieczywo w pobliskiej piekarni - codziennie coś innego, zawsze u tego samego dziwnego Piekarza. 

  Gdy w domu pojawia się napięcie, a wkrótce zostaje niesłusznie oskarżony o straszliwą zbrodnię, chłopak musi uciec - i to natychmiast. Wbiega do piekarni, by prosić Piekarza o pomoc. Schronienie jednak okazuje się czymś więcej, niż zwykłą całodobową piekarnią - to Czarodziejska Piekarnia nie tylko z nazwy, gdzie prócz zwykłych wypieków kupisz diabelskie ciastka cynamonowe, ananasowe magdalenki na złamane serce, czy też marcepanowe lalki voodoo. Każdy wypiek Piekarza jest magiczny, ale magia zawsze ma swoją cenę, którą nie każdy jest gotów zapłacić.

  Czy to możliwe, by w tym dziwnym miejscu chłopak wreszcie poczuł się szczęśliwy? I czy mógł się spodziewać, że w Piekarni wreszcie stawi czoła swojej przeszłości i swoim lękom?

  Uwaga! Recenzja składa się z samych ,,ochów" i ,achów"! Zaleca się natychmiastowe przeczytanie książki!

  Czytałam autorów amerykańskich (większa część mojej biblioteczki), brytyjskich, niemieckich, polskich, ale koreańskich? Nigdy! ,,Piekarnia czarodzieja" to koreańska baśń, w której magia połączona jest z realizmem. To fantastyka, która porusza też problemy współczesnego świata. Rzeczą, którą zauważamy od razu, jest to, że imię głównego bohatera... nigdy nie padło w książce. Nie wiemy, jak nazywa się chłopak, którego losy śledzimy, którego historia porusza nawet tych mało wrażliwych. 

  ,,Piekarnia czarodzieja" pochłonęła mnie już na samym początku. Zostajemy rzuceni w pęd ucieczki, a dopiero potem poznajemy życiorys chłopaka - to, jak do jego domu trafiła zimna macocha i jej cicha córeczka, jak został oskarżony o zbrodnię i przyczyny, dlaczego on został uznany za winowajcę, a także wspomnienia z czasów, gdy jego mama żyła. I skoro mowa o zbrodni - można strzelać, że to oskarżenie o morderstwo, spowodowanie wypadku, kradzież, ale zupełnie się nie trafi. Nie przyszłoby wam do głowy to, za co ścigany jest nasz bohater. A jest to coś strasznego, coś okropnego. 

  Choć akcja dzieje się w Korei, to zachowania i psychika ludzka jest taka sama. Ludzie mogą mieć inną kulturę i zwyczaje, ale pewne rzeczy pozostają takie same - natura ludzka odgrywa w tej książce niezwykle ważną rolę. Ale, ale - czy to nie miała być baśń i piekarnia, którą prowadzi czarodziej? Owszem, jest to historia, którą opowiedziano na zasadzie baśni, gdzie nasz bohater lubi porównywać fragmenty swojego życia do różnych baśni. Pierwszy na myśl przychodzi nam ,,Kopciuszek" i macocha. A co w takim razie z piekarnią? Główny bohater zostaje ukryty w Czarodziejskiej Piekarni przez Piekarza, gdzie mieszka przez długi czas, pomagając swojemu wybawcy i odkrywając, że prowadzi on biznes nie tylko bułkami i chlebem. Magiczne wypieki, które dostępne są na stronie internetowej za kosmiczne ceny, potrafią sprawić, że osoba, której się je poda, zakocha się w tobie do szaleństwa, będzie mieć zły dzień, przyjmie przeprosiny, będzie o tobie zawsze pamiętać itd. To, co mi się podobało, to to, że magia nie jest zabawką. To nie są czary, za które nie ponosi się konsekwencji. Magia zawsze wraca do osoby, która jej użyła, każde zaklęcie ma swoją cenę - i nie są to pieniądze. I jak była mowa wcześniej - nie każdy jest gotów zapłacić tę cenę. 

  Wspomnę jeszcze o jednej bardzo, ale to bardzo ciekawej rzeczy. Nie tylko brak imienia głównego bohatera jest oryginalny - oryginalne są też dwa zakończenia. Po ostatnim rozdziale możemy wybrać, jak zakończy się historia. Przyznam, że przeczytałam oba zakończenia, ale to nie jest zbrodnia. Czytając oba i tak można podjąć decyzję, które zakończenie uznamy za to właściwe. Ja uznałam, że moim zakończeniem będzie wersja druga.

  Nie mogę sobie przypomnieć, gdzie usłyszałam o tej książce najpierw, ale wiem, że najbardziej zachęciła mnie do niej Strefa Czytacza. Jeśli Czytacz poleca, to książka jest dobra, a ,,Piekarnia Czarodzieja" jest bardzo dobra, jest wręcz fantastyczna! To kolejna książka, która zasługuje na duży rozgłos za oryginalność i wartościową treść otuloną magią, które skryły się pod piękną i klimatyczną okładką. Piękne wydana opowieść to łakomy kąsek dla okładkowych srok! A jako jedna z nich powiem, że to naprawdę cudowna zdobycz...

  Chcę jeszcze wspomnieć o jednej rzeczy: ta książka nie jest odpowiednim prezentem dla dwunastolatka. Tak tylko mówię. Książkę określiłabym jako minimum 15-16.

  Polecam wam bardzo gorąco ,,Piekarnię Czarodzieja", a za tydzień opowiem o ,,Dawno, dawno temu... we śnie". Do następnego tygodnia!

                                                                                                                              Miłego czytania

niedziela, 12 września 2021

J. C. CERVANTES ,,POSŁANIEC BURZY".

 


Książkę na język polski przełożyła Marta Duda-Gryc

  Zane nigdy nie był jak inne dzieciaki - od urodzenia ma za krótką prawą nogę, przez co kuleje i chodzi o lasce.  Gdy mama namawia go do powrotu do szkoły, dla trzynastolatka jest to najgorsze, co mogłoby się wtedy wydarzyć. Po co wracać gdzieś, gdzie znów będą go wyśmiewać i nękać? Przecież w domu ma wszystko! Kochanego psa, przyjaciela, który pełni też rolę jego wujka, nietypowych sąsiadów, którzy go potrzebują i przede wszystkim własny wulkan w pobliżu. Zane nazwał wulkan ,,Bestią" i tylko on wie o ukrytym wejściu do jego wnętrza. 

  Pewnego dnia, w trakcie burzy, w kraterze wulkanu rozbija się samolot, a Zane jest pewien, że pilotował go potwór. Niedługo potem Zane'a zaczepia śliczna (to jego słowa) dziewczyna o imieniu Brooks. Co ciekawe, choć spotkali się w szkole, nikt o takim imieniu do niej nie uczęszcza. Na dodatek Brooks koniecznie chce porozmawiać z Zane'em na osobności. Twierdzi, że wulkan jest w rzeczywistości więzieniem majańskiego boga śmierci, a Zane będzie tym, który... uwolni go. Chłopak nie zamierza pozwolić, by przeznaczenie go dopadło, nie chce mieć nic wspólnego z tym dziwnym i niebezpiecznym światem. Absolutnie nic. Ale przecież ojca nie zmieni...

  Co mogę powiedzieć o ,,Posłańcu Burzy"? Przez to, że seria nazywa się ,,Rick Riordan przedstawia", (a cykl Cervantes to po prostu ,,Posłaniec Burzy") miałam dość duże oczekiwania. Kocham Riordana (i czasami go też nienawidzę, ale tylko czasami... gdy zabije dobrą postać) i poprzeczkę powstawiłam wysoko. ,,Rick Riordan przedstawia" to seria różnych książek, różnych autorów, którzy opowiadają historie z wykorzystaniem mało znanych mitologii. Te historie mają w pewnym sensie naśladować styl wujka Ricka. 

  W ,,Posłańcu Burzy" widać było próbę stania się nowym Riordanem. Czy wyszło? Nie do końca. Humor nie trafiał do mnie -  może to wina mojego poczucia humoru, może nieumiejętnego rzucania dowcipem przez autorkę, a może winna jest tłumaczka. Czegoś mi w tej książce zabrakło. Mitologia Majów nie należy do tych popularnych, nie należy więc też do znanych. A mimo to nie zadbano o wystarczające wprowadzenie w ten świat. Zane od lat czytał swoją książkę o mitologii od mamy (którą z jakiegoś powodu lał wodą święconą... nieważne) i nie był jak Percy Jackson, jak Carter i Sadie Kane, jak Magnus Chase. Oni zupełnie nie ogarniali świata bogów, z którym są związani, a za to Zane wiedział swoje - nie wszystko, ale mniej więcej rozumiał, o co biegał. A przez to, że spisuje swoją historię dla bogów, to opowiadanie bogom o nich samych chyba nie miało sensu. Owszem, trochę się dowiadujemy o tej mitologii, ale chciałabym dowiedzieć się czegoś więcej.

  Do połowy książka była dość nudna. Przez to, że ciągle porównuję ją do Riordana, widziałam, jak mało dynamiczna była akcja w ,,Posłańcu Burzy". Od połowy zaczęło się robić ciekawiej, a końcówka sprawiła, że wszystko zobaczyłam w nowym świetle, wszystko miało sens. 

  Wymieniam wady tej książki, ale nie była taka zła. Nie wczułam się w nią, ale nie oceniłabym jej poniżej 5/10. Zakończenie zachęciło mnie do dalszej lektury i mam nadzieję, że ,,Syn ognia" będzie ciekawszy, a główny bohater trochę się zmieni, bo na kolana nie powalał. 

  Czy polecam? Myślę, że mitologia Majów to zdecydowany plus tej książki. Była też dość zabawna, choć brzuch od śmiechu nie bolał. Była całkiem dobra, więc tak, polecam ją. Za tydzień opowiem wam o ,,Piekarni Czarodzieja", a później o ,,Dawno, dawno temu... we śnie". Do następnego tygodnia!

                                                                                                                                    Miłego czytania

niedziela, 5 września 2021

ELIZABETH LIM ,,TKAJĄC ŚWIT"

 


Książkę na język polski przełożyła Kaja Makowska 

  Maia Tamarin urodziła się z igłą w jednej ręce i nożyczkami w drugiej. Jednak na drodze do spłenienia marzenia o zostaniu najlepszą krawcową w A'landi stoi jedna przeszkoda - jest kobietą. Dziewczyna dostaje swoją szansę, gdy królewski posłaniec wzywa jej ojca do pałacu, gdyż cesarz potrzebuje nowego krawca. Ojciec Mai jest już jednak stary i schorowany, córka pracowała w warsztacie zamiast niego. Z kolei dwaj najstarsi bracia dziewczyny zginęli na wojnie, a trzeci po powrocie z niej nie może chodzić. Maia postanawia udawać brata, by spełnić marzenie i uratować swoją rodzinę przed biedą. Jeśli ktoś odkryje, że jest kobietą, zostanie skazana na śmierć. Udawanie chłopaka nie jest jednak jej jedynym problemem. Prócz niej jedenastu mistrzów fachu krawieckiego walczy o posadę na dworze, konkursem zajmuje się narzeczona cesarza, która chce opóźnić ślub, a nadworny czarodziej zdaje się widzieć przez przebranie Mai. Co gorsza, wyjątkowo młody jak na swoją pozycję Edan wykazuje nadmierne zainteresowanie dziewczyną, która nie pamięta, na którą nogę miała kuleć i nie szczędzi jej docinków.

  Maia nie wie jednak, że wkrótce razem z czarodziejem będą poszukiwać słońca, księżyca i gwiazd. Konkurs był zaledwie początkiem. Dopiero ta podróż prawdziwie zmieni jej życie. 

  Kiedy zobaczyłam, że książkę porównuje się do mieszanki ,,Mulan" z czymś, czego absolutnie nie kojarzę, od razu byłam zainteresowana. Choć trochę zwlekałam z zakupem tej książki. A mogłam przeczytać ją już wcześniej. Hasło ,,Mulan" zadziałało na mnie jak wabik, ale nie spodziewałam się niczego nadzwyczajnego.

  Elizabeth Lim napisała już wcześniej dosłowny retelling ,,Mulan", który recenzowałam: ,,W świecie iluzji". Już wtedy zauważyłam, że autorka ma prawdziwy talent do snucia opowieści. ,,Tkając świt" to opowieść, która ma swój własny, magiczny klimat, gdzie świat jest pełen magii, demonów, duchów, czarodziejów... Właśnie, czarodziej. Edan to niezaprzeczalnie najlepsza postać w całej książce, naprawdę go uwielbiam. 

  W książce pokochałam nie tylko świat, ale także... tak, zgadliście, wątek miłosny. I bez problemu można się domyślić, w kim to się nasza Maia zakochała. Jeśli zaś problem jest, mam tutaj mój autorski poradnik: 1) chłopak (choć może być to dziewczyna) wspomniany jest z imienia 2) chłopak o ,,niezwykłych" oczach 3) irytujący chłopak 4) chłopak, który może namieszać w życiu. Na kogo wskazują w tym przypadku wszelkie tropy? Edan - moja ulubiona postać. Ci, którzy są tu jakiś czas, wiedzą, że kocham wątki miłosne - ich brak jest dla mnie przykry. Czy to mój wiek, czy też charakter, po prostu je uwielbiam i zawsze zwracam na nie uwagę. ,,Tkając świt" z pozoru nie wydaje się książką, gdzie nagle pojawi się wielka i w dodatku zakazana (czyli, krótko mówiąc, najciekawsza w książkowym świecie) miłość. Wątek miłosny pochłonął mnie do reszty, a losy Mai i Edana przejmowały tak mocno, że nie byłam w stanie odłożyć książki.

  ,,Tkając świt" to pierwszy tom dylogii ,,Krew gwiazd", a ,,Snując zmierzch" nie mogę się wprost doczekać! Ta część była magiczna, fantastyczna! A w dodatku ma świetnie pasującą do tego wszystkiego okładkę!

  A teraz ogłoszenia parafialne! Za tydzień opowiem o ,,Posłańcu Burzy", a później o ,,Piekarni Czarodzieja". Do następnego tygodnia!

                                                                                                                                Miłego czytania

Leigh Bardugo ,,Szóstka Wron"