Na początku chciałabym zaznaczyć, że ta książka posiada wiele tłumaczeń i była wydawana wiele razy. Wydanie, które ja przeczytałam ( z inną okładką niż powyżej ) jest pierwszym, jakie zostało przełożone na język polski, jednak nie wiem przez kogo. Mimo wszystko jest ono podobno dość niepełne, ale najbardziej znane.
Niemal trzydziestoletnia Valancy Stirling nie ma łatwego życia. Egzystencja jej rodziny jest dla niej tak męcząca i nużąca, że jedyne co daje jej siłę na kolejny dzień, to Błękitny Zamek - miejsce w krainie fantazji, w którym może być szczęśliwa.
Wszyscy traktują ją jak dziecko, wyśmiewają ją, jej wygląd i staropanieństwo. Pewnego dnia wszystko się zmienia. Gdy doktor uświadamia ją, że został jej najwyżej rok życia, Valancy postanawia je zmienić. Koniec z słuchaniem wszystkich poleceń matki i rodzinnymi uroczystościami. Kiedy cały klan Stirlingów uważa ją już za całkiem szaloną, Valancy przelewa czarę goryczy - wyprowadza się z domu, żeby pracować w domu swojej chorej przyjaciółki i jej ojca. Z dala od rodziny wreszcie czuje się szczęśliwa. A kto wie, co jeszcze może jej przynieść los?
Tak, jak mówiłam, wydanie z biblioteki, które ja przeczytałam, jest bardzo stare. I pierwsze co powiem, to to, że... po prostu zdębiałam, kiedy zauważyłam, że imiona zostały spolszczone w takim stopniu... co ma wspólnego Valancy z Joanną? Teraz podobno już imię jest zachowane w nowszych wydaniach, a że wystarczy mi, że sama kojarzę teraz tą postać tylko z polskim imieniem, wystarczy mi całkowicie, używam teraz oryginału. Wciąż się zastanawiam, czy nie było naprawdę zamiennika chociaż na tą samą literę? Czy tam na ,, W ''... Gdybym czytając moje wydanie wiedziała, że imiona są spolszczone, ale nie znałabym pierwowzoru, to pomyślałabym, że może bohaterka miała na imię np. Joan. A tu taka niespodzianka... Ale się rozpisałam! I to o niczym ważnym, o rety... Lucy Maud Montgomery poznałam przez lekturę, czyli ,, Anię z Zielonego Wzgórza ''. Polubiłam zarówno książkę, jak i ten przyciągający styl autorki do tego stopnia, że przeczytałam wszystkie kolejne części, które...kiedyś zrecenzuję, jeszcze nie teraz. Chyba zrobię to latem, wtedy miną równo dwa lata. Do rzeczy! Chociaż autorka tworzyła naprawdę dawno, to wszystkie jej książki wciąż bardzo dobrze się czyta. Mam wrażenie, że wszystko co było kiedyś pisane przez obcokrajowców jest lepsze, niż to co w tym samym czasie pisali nasi rodacy - z ich tworów trzeba wyciąć trzy czwarte książki, na które składają się opisy krzaków i wschodów słońca, żeby coś zrozumieć. To naprawdę trzymało się przez lata. Miłą odmianą było dla mnie to, że po raz pierwszy czytałam książkę, w której główną bohaterką nie jest nastolatka, czy też dziecko. Tutaj była już dorosła kobieta, która nigdy właściwie nie zaznała uroków młodości. Widziałam w niej wiele podobieństw do Ani Shirley, ale to pewnie taka charakterystyczna cecha bohaterek L.M. Montgomery - romantyzm i marzycielstwo. Ważne wydarzenia pod koniec książki dość mnie zaskoczyły, bo właściwie nie pomyślałabym o czymś dość...oczywistym? Nietrudnym do wywnioskowania, przynajmniej czegoś przybliżonego. ,, Błękitny Zamek '' czytałam kilka miesięcy. Zaczęłam w szkole, między lekcjami, jednak przeczytałam wtedy mniej więcej połowę. Potem się rozchorowałam, zamiast wrócić do szkoły zaczęła się kwarantanna i zapomniałam o leżącej w plecaku książce. Aż w końcu otworzone zostały biblioteki i wtedy rozpoczął się temat, że niedługo trzeba by oddać książki. Dopiero wtedy przypomniałam sobie o Zamku i ponownie czytałam po odrobionych lekcjach - jeden rozdział dziennie. Jednak końcówka wciągnęła mnie do tego stopnia, że skończyłam szybciej, niż planowałam. Bardzo mi się podobała ta książka i naprawdę ją polecam. Myślę, że jakieś nowe wydanie jest nie tyle oczywistym, co też dobrym pomysłem, bo będzie pełniejsze ( no i nie rozleci się w rękach ). A teraz żegnam się z Wami, za tydzień pojawi się recenzja ,, Elity '', czyli druga część serii Selekcja Kiery Cass.
Miłego czytania
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz